„Kolejny rodzinny wyjazd nad morze? Już nie dam się wciągnąć w ten koszmar!”

— Nie, Paweł, nie pojadę z twoją matką nad morze. Nie w tym roku. I chyba już nigdy — powiedziałam stanowczo, patrząc mu prosto w oczy. W jego spojrzeniu zobaczyłam to samo zmieszanie, które widziałam rok temu, kiedy wracaliśmy z tej przeklętej Łeby, a ja płakałam w samochodzie, ściskając kierownicę tak mocno, że aż bolały mnie dłonie.

— Anka, przecież to tylko tydzień. Mama już się cieszy, ciotka Halina też. Wiesz, jak im zależy… — Paweł próbował jeszcze raz, tym swoim cichym głosem, jakby przepraszał za to, że w ogóle istnieje.

— A mi kto powie, że mu zależy? — przerwałam mu ostro. — Kto zapyta, czy ja chcę spędzić urlop na smażeniu schabowych dla twojej matki i słuchaniu, jak ciotka Halina narzeka na wszystko od pogody po ceny lodów?

Wiedziałam, że to zabrzmi ostro. Ale po zeszłym roku miałam dość. Dość tego wiecznego udawania, że wszystko jest dobrze, kiedy w środku gotowałam się ze złości. Dość bycia tą „dobrą synową”, która zawsze się zgadza i nigdy nie robi problemów.

Pamiętam tamten dzień sprzed roku. Siedzieliśmy na kwaterze w Jastrzębiej Górze. Teściowa już od rana narzekała:

— Aniu, a może byś zrobiła naleśniki? Wiesz, Paweł zawsze tak lubił twoje naleśniki… — mówiła z tym swoim słodkim uśmiechem, który zawsze zwiastował kłopoty.

Ciotka Halina dorzucała swoje:

— A ja bym kawy się napiła. Ale nie tej rozpuszczalnej, tylko tej twojej z ekspresu. Przywiozłaś ekspres?

Oczywiście, że przywiozłam. Bo przecież „rodzina”. Bo przecież „tradycja”. Bo przecież „wszyscy razem”.

A potem był ten wieczór, kiedy Paweł poszedł z nimi na spacer po molo, a ja zostałam sprzątać po kolacji. Siedziałam sama w kuchni, zmywałam talerze i czułam się jak służąca we własnych wakacjach. Wtedy obiecałam sobie: nigdy więcej.

Ale teraz Paweł znowu stoi przede mną i patrzy tymi swoimi smutnymi oczami.

— Anka… Przecież to tylko raz w roku. Mama już się pytała o zaliczkę na kwaterę. Halina mówiła, że może pojedzie jej wnuczka, to będzie weselej… — mówił coraz ciszej.

— Paweł! — podniosłam głos. — Czy ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje? Ty nawet nie próbujesz postawić granic! To są NASZE wakacje! Ja też pracuję cały rok! Ja też chcę odpocząć!

Widziałam, jak się cofa. Jakby bał się własnej żony. Ale ja już nie mogłam inaczej.

Telefon zadzwonił. Na ekranie: „Mama Paweł”.

— Odbierz — rzuciłam mu telefon na stół.

Paweł odebrał i od razu usłyszałam ten głos:

— Pawleńku, no co tam? Ania już rezerwuje pokoje? Bo Halinka mówiła, że trzeba szybko, bo potem wszystko zajęte… I może byście wzięli ten większy apartament? Żebyśmy wszyscy razem byli!

Paweł spojrzał na mnie błagalnie. Ja tylko pokręciłam głową.

— Mamo… jeszcze nie wiemy… Ania nie jest pewna… — zaczął niepewnie.

— No jak to niepewna?! Przecież zawsze jeździmy razem! Co się stało? — głos teściowej od razu przeszedł w ton oskarżycielski.

Wstałam od stołu i wyszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi i oparłam się o zimne kafelki. Oddychałam ciężko. Czułam łzy pod powiekami.

Czy naprawdę muszę poświęcać swoje wakacje dla cudzych kaprysów? Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do rodziny Pawła?

Wróciłam do kuchni. Paweł siedział przy stole z opuszczoną głową.

— Powiedziała, że się obrazi — mruknął cicho.

— Niech się obrazi — odpowiedziałam twardo. — Ja już nie dam się wciągnąć w ten koszmar.

Przez następne dni atmosfera w domu była gęsta jak śmietana. Paweł chodził przygaszony, teściowa dzwoniła codziennie i próbowała mnie przekonać do zmiany zdania:

— Aniu, przecież ty zawsze taka rodzinna byłaś… Co się stało?

— Po prostu chcę odpocząć — odpowiadałam spokojnie.

Ale ona nie słuchała. Ciotka Halina też dzwoniła:

— Aniu, no co ty? Przecież razem raźniej! Ty tak dobrze gotujesz…

A ja miałam ochotę krzyczeć: „A kto mi ugotuje obiad na urlopie?! Kto mnie zapyta, czego JA chcę?!”

W pracy koleżanki kiwały głowami ze zrozumieniem:

— Anka, postaw się! Inaczej całe życie będziesz im usługiwać!

Ale łatwo powiedzieć. Bo przecież Paweł to dobry facet. Tylko nigdy nie potrafił powiedzieć „nie” swojej matce.

W końcu przyszedł wieczór, kiedy usiedliśmy razem na kanapie.

— Anka… Ja wiem, że to dla ciebie trudne. Ale mama się naprawdę obrazi… Będzie potem cały rok wypominać…

Popatrzyłam na niego długo.

— A ty? Ty będziesz mi wypominać? Że nie chcę być służącą na własnych wakacjach?

Zamilkł. W końcu powiedział cicho:

— Może pojedźmy sami… Może masz rację…

Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Bo wiedziałam, że to dopiero początek wojny o granice w naszej rodzinie.

Następnego dnia zadzwoniła teściowa:

— No to jak? Rezerwujemy?

Odpowiedziałam spokojnie:

— Nie jedziemy w tym roku nad morze z państwem. Chcemy odpocząć sami.

Zapadła cisza. Potem usłyszałam tylko:

— No dobrze… Jak sobie chcecie…

Ale wiedziałam już: coś się zmieniło. Może nie będzie łatwo. Może będą fochy i ciche dni. Ale pierwszy raz od lat poczułam się wolna.

Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla cudzych oczekiwań? A może czasem warto zawalczyć o własne szczęście – nawet jeśli oznacza to burzę w rodzinie?