Światło w oknie: droga do szczęścia
– Witek, dlaczego znowu wracasz tak późno? – głos mamy przeszył ciszę mieszkania, zanim jeszcze zdążyłem zdjąć buty. Stała w kuchni, oparta o blat, z filiżanką herbaty w dłoni. Jej spojrzenie było pełne troski, ale i czegoś, co od lat mnie dusiło – nieustannego oczekiwania, że będę taki, jakiego sobie wymarzyła.
Miałem trzydzieści cztery lata. Dla niej wciąż byłem Witkusiem – tym samym chłopcem, którego prowadziła za rękę do przedszkola. Dla wszystkich byłem już dorosłym mężczyzną, ale dla niej… nigdy nie dorosłem. Może dlatego nigdy nie miałem odwagi wyprowadzić się z tego mieszkania na trzecim piętrze w bloku na warszawskim Mokotowie. Może dlatego nigdy nie miałem poważnej dziewczyny. Może dlatego każda moja decyzja była podszyta lękiem – co powie mama?
Mama – profesor Anna Kowalska. Słynna na całym wydziale filologii polskiej. Kobieta, która nigdy nie wyszła za mąż. Całe życie poświęciła nauce i… mnie. Zawsze powtarzała: „Witkuś, ty jesteś moim największym osiągnięciem”. Czułem się wtedy jak nagroda, a nie jak człowiek.
Tego wieczoru wróciłem późno, bo po raz pierwszy od dawna spotkałem się z kolegami z pracy na piwie. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy o życiu, żartowaliśmy z szefa. Przez chwilę poczułem się wolny. Ale już w drodze do domu czułem narastający niepokój – co powie mama? Jak spojrzy na mnie tym swoim wzrokiem?
– Przepraszam, mamo – powiedziałem cicho, zdejmując kurtkę.
– Znowu przepraszasz. Zawsze przepraszasz. Ale czy ty w ogóle myślisz o przyszłości? O tym, co będzie dalej? – jej głos był coraz bardziej napięty.
Chciałem powiedzieć jej prawdę – że myślę o przyszłości codziennie. Że boję się jej bardziej niż czegokolwiek innego. Że czuję się uwięziony w jej świecie, w jej oczekiwaniach. Ale nie potrafiłem. Zamiast tego poszedłem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi.
Leżałem na łóżku i patrzyłem w sufit. W głowie miałem tysiące myśli. Czy to normalne, że dorosły facet boi się własnej matki? Czy to normalne, że nie potrafię podjąć żadnej decyzji bez jej akceptacji? Czy to normalne, że czuję się winny za każdym razem, gdy robię coś dla siebie?
Następnego dnia w pracy byłem rozkojarzony. Koleżanka z biura, Magda, zapytała mnie:
– Witek, wszystko w porządku?
– Tak… po prostu nie spałem dobrze – skłamałem.
– Może powinieneś trochę odpuścić? Wyjechać gdzieś na weekend? Albo…
Zawahała się.
– Albo co?
– Albo po prostu zacząć żyć swoim życiem.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż chciałbym przyznać. Zacząć żyć swoim życiem… Ale jak?
Wieczorem znów wróciłem do domu późno. Mama czekała na mnie z kolacją.
– Usiądź, Witkuś. Musimy porozmawiać.
Usiadłem naprzeciwko niej. Czułem się jak dziecko na dywaniku u nauczycielki.
– Martwię się o ciebie – zaczęła. – Nie masz dziewczyny, nie masz planów na przyszłość. Wszyscy twoi koledzy już dawno założyli rodziny…
– Mamo…
– Nie przerywaj mi! Ja tylko chcę dla ciebie dobrze! Chcę, żebyś był szczęśliwy!
Wtedy coś we mnie pękło.
– A może ja chcę być szczęśliwy po swojemu? – powiedziałem głośniej niż zamierzałem.
Mama zamilkła zaskoczona.
– Co to znaczy?
– To znaczy… że chcę spróbować żyć samodzielnie. Wyprowadzić się. Zacząć od nowa.
W jej oczach zobaczyłem łzy.
– Chcesz mnie zostawić? Po tym wszystkim?
– Nie zostawiam cię, mamo. Po prostu chcę spróbować być dorosły.
Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. W domu panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Mama chodziła jak cień po mieszkaniu, a ja coraz częściej wychodziłem na długie spacery po mieście.
Pewnego wieczoru zobaczyłem światło w oknie naszego mieszkania z daleka. Stałem pod blokiem i patrzyłem na to światło – ciepłe, znajome, bezpieczne… ale też przytłaczające. Wiedziałem, że muszę podjąć decyzję.
Zadzwoniłem do Magdy.
– Możemy się spotkać?
Spotkaliśmy się w małej kawiarni niedaleko Placu Zbawiciela.
– Boję się – powiedziałem jej szczerze. – Boję się wyprowadzić od mamy. Boję się być sam.
Magda uśmiechnęła się smutno.
– Każdy się boi. Ale jeśli nie spróbujesz… nigdy nie dowiesz się, czy potrafisz być szczęśliwy.
Następnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Mama siedziała przy stole i czytała książkę.
– Mamo…
Spojrzała na mnie bez słowa.
– Znalazłem mieszkanie do wynajęcia. Chciałbym spróbować…
Nie odpowiedziała od razu. Po chwili tylko skinęła głową i wyszła do swojego pokoju.
Pakowałem swoje rzeczy przez kilka dni. Każda książka, każdy sweter pachniał domem i dzieciństwem. Mama pomagała mi milcząco – podawała mi pudełka, czasem coś poprawiała. Ani razu nie zapłakała przy mnie.
W dniu wyprowadzki stała w drzwiach kuchni i patrzyła na mnie długo.
– Pamiętaj… zawsze możesz wrócić – powiedziała cicho.
Przytuliłem ją mocno pierwszy raz od lat.
Nowe mieszkanie było małe i zimne. Pierwszej nocy nie mogłem zasnąć – brakowało mi znajomego światła w oknie, zapachu herbaty mamy, jej kroków za ścianą. Ale rano poczułem coś nowego – spokój i dziwną ulgę.
Minęły tygodnie. Mama dzwoniła codziennie – czasem tylko po to, żeby zapytać czy jadłem śniadanie. Ja uczyłem się gotować, robić pranie i… być sam ze sobą.
Czasem wieczorami patrzyłem przez okno na światła miasta i myślałem: czy to już jest szczęście? Czy może dopiero początek drogi?
Czy można naprawdę być wolnym od oczekiwań tych, których kochamy najbardziej? Czy szczęście to coś, co trzeba znaleźć samemu? A może wystarczy tylko odważyć się zrobić pierwszy krok?