Masz miesiąc, żeby opuścić moje mieszkanie! – Historia o miłości, rodzinie i zdradzie

— Macie miesiąc, żeby się wyprowadzić z mojego mieszkania! — głos Wiesławy Stanisławy odbił się echem w ciasnym salonie. Stałam przy oknie, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Jakub siedział na kanapie, wpatrzony w podłogę, jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których nie miał odwagi zadać. Czułam, jak serce wali mi w piersi, a w gardle rośnie gula. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko zły żart, ale spojrzenie teściowej nie pozostawiało złudzeń.

— Wiesiu, ale… — zaczęłam niepewnie, próbując złapać oddech. — Co się stało? Przecież zawsze mówiłaś, że jesteśmy tu mile widziani.

Wiesława spojrzała na mnie chłodno. — To było zanim zaczęłaś się wtrącać w sprawy rodziny. Ja tu rządzę i nie będę tolerować braku szacunku.

Zamarłam. Przez dwa lata starałam się być idealną synową. Szanowałam ją, słuchałam rad, gotowałam jej ulubione potrawy i nigdy nie sprzeciwiałam się jej decyzjom. Zawsze powtarzała, że jestem dla niej jak córka. Co się zmieniło? Spojrzałam na Jakuba, szukając wsparcia, ale on tylko wzruszył ramionami.

— Mamo, może przesadzasz? — powiedział cicho. — Przecież wszystko jest dobrze.

— Nie jest dobrze! — przerwała mu ostro. — Od kiedy zaczęliście planować ślub, wszystko się zmieniło. Nie pytacie mnie o zdanie, nie liczycie się z moimi uczuciami. To moje mieszkanie i mam prawo decydować, kto tu mieszka!

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę miałam ochotę wybiec z pokoju i nigdy nie wrócić. Ale coś mnie powstrzymało. Może duma? Może strach przed nieznanym?

Wieczorem siedzieliśmy z Jakubem w naszej małej sypialni. On milczał, ja płakałam. — Co teraz zrobimy? — zapytałam szeptem.

Jakub wzruszył ramionami. — Może mama się uspokoi. Może to tylko chwilowe.

— Nie sądzę — odpowiedziałam drżącym głosem. — Widziałeś jej oczy. Ona naprawdę chce nas wyrzucić.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była nie do zniesienia. Wiesława chodziła naburmuszona, trzaskała drzwiami i rzucała kąśliwe uwagi pod moim adresem. Każdy wspólny posiłek był jak pole bitwy. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Wiesławy z sąsiadką przez ścianę. — Mówiłam im jasno: albo się dostosują, albo wynocha! Nie będę patrzeć, jak jakaś obca baba rządzi w moim domu!

Obca baba… Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przecież byłam częścią tej rodziny! Czy naprawdę tak mnie postrzegała?

Zaczęliśmy szukać mieszkania. Okazało się jednak, że nasze oszczędności wystarczą co najwyżej na wynajem kawalerki na obrzeżach miasta. Jakub coraz częściej wracał późno z pracy, unikał rozmów o przyszłości. Czułam, że oddalamy się od siebie.

Pewnej nocy nie wytrzymałam.

— Jakub, powiedz mi szczerze: chcesz ze mną być? Czy może twoja mama ma rację?

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. — Nie wiem już sam… Wszystko się pogmatwało.

Te słowa były jak cios w serce. Przez dwa lata wierzyłam, że jesteśmy drużyną, że razem przetrwamy wszystko. A teraz zostałam sama ze swoim strachem i rozczarowaniem.

Tydzień przed końcem miesiąca Wiesława przyszła do nas z listą rzeczy do spakowania.

— Proszę bardzo, tu macie kartony. Im szybciej się wyniesiecie, tym lepiej dla wszystkich.

Nie wytrzymałam.

— Dlaczego to robisz? Co ci zrobiłam? — zapytałam przez łzy.

Wiesława spojrzała na mnie z pogardą.

— Zabrałaś mi syna! Od kiedy jesteście razem, on już nie jest taki jak dawniej. Nie mam na niego wpływu! Chcę odzyskać swoje życie!

Wtedy zrozumiałam: to nie chodziło o mnie ani o nasze plany ślubne. Chodziło o jej samotność i strach przed utratą kontroli nad synem.

Wyprowadziliśmy się tydzień później do małego mieszkania na peryferiach Warszawy. Było ciasno i zimno, ale przynajmniej byliśmy sami. Przez pierwsze tygodnie Jakub był zamknięty w sobie, a ja próbowałam poskładać swoje życie na nowo.

Któregoś dnia wrócił do domu późno w nocy i powiedział:

— Muszę wrócić do mamy. Ona sobie nie radzi sama… Przepraszam.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu z walizką wspomnień i poczuciem porażki.

Dziś patrzę na tamte wydarzenia z dystansem i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę byłam winna temu wszystkiemu? A może czasem trzeba po prostu odejść i pozwolić innym żyć swoim życiem?

Czy każda rodzina musi przejść przez taki dramat? Co wy byście zrobili na moim miejscu?