Zostawił mnie, gdy byłam w ciąży – historia, której nigdy nie zapomnę
– Nie wierzę, że to robisz. – Moje słowa odbiły się echem w pustym przedpokoju, kiedy Bartek pakował swoje rzeczy do starej torby sportowej. Stałam oparta o ścianę, z ręką na lekko zaokrąglonym brzuchu, a łzy spływały mi po policzkach.
– Przepraszam, Martyna. Po prostu… nie jestem gotowy. – Jego głos był cichy, jakby bał się, że obudzi sąsiadów za ścianą. Ale przecież to nie oni mieli zaraz zostać sami.
Chciałam krzyczeć, błagać, żeby został. Ale nie miałam już siły. Ostatnie tygodnie były pełne kłótni, niedopowiedzeń i jego coraz dłuższych nieobecności. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale łudziłam się, że to tylko stres związany z nową sytuacją. Przecież mieliśmy być rodziną.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. W mieszkaniu panowała cisza, którą przerywało tylko moje szlochanie. Usiadłam na podłodze i przez chwilę nie mogłam się ruszyć. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Jak ja sobie poradzę?”
Mama zadzwoniła tego samego wieczoru. – Martynka, wszystko w porządku? – zapytała z troską, której nie potrafiłam już dłużej ukrywać.
– Bartek… odszedł – wyszeptałam. Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Wiedziałam, że coś jest nie tak – powiedziała w końcu. – Przyjedź do nas na wieś. Tu odpoczniesz.
Ale ja nie chciałam wracać do rodzinnego domu w małej miejscowości pod Lublinem. Tam wszyscy wszystko wiedzieli i plotkowali o każdym potknięciu. Bałam się tych spojrzeń na ulicy, szeptów za plecami: „To ta Martyna, co została sama z dzieckiem”.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Chodziłam do pracy w sklepie spożywczym na osiedlu, uśmiechałam się do klientów i udawałam, że wszystko jest w porządku. Ale kiedy wracałam do pustego mieszkania, czułam się jak cień człowieka.
Najgorsze były wieczory. Siadałam na kanapie i patrzyłam na zdjęcia z Bartkiem – z wakacji nad Bałtykiem, z sylwestra u znajomych, z naszego pierwszego wspólnego mieszkania. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była wcześniej zauważyć sygnały?
Pewnego dnia przyszła do mnie Ola, moja przyjaciółka jeszcze z liceum.
– Martyna, musisz przestać się obwiniać – powiedziała stanowczo. – To on uciekł. Ty jesteś silna. Dasz radę.
– Ale ja się boję – przyznałam szeptem. – Nie wiem nawet, czy będę dobrą matką.
Ola przytuliła mnie mocno.
– Każda z nas się boi. Ale masz mnie i masz swoją rodzinę. Nie jesteś sama.
Te słowa dały mi trochę otuchy. Zaczęłam powoli układać sobie życie na nowo. Zapisałam się do szkoły rodzenia, choć czułam się tam jak intruz – większość kobiet przychodziła z partnerami. Patrzyłam na ich splecione dłonie i czułam ukłucie zazdrości.
Jednak pewnego dnia podeszła do mnie Ania – dziewczyna w moim wieku.
– Też jestem sama – powiedziała cicho. – Mój mąż zostawił mnie dwa miesiące temu.
Zaczęłyśmy rozmawiać po zajęciach, wymieniać się numerami telefonów i wspierać nawzajem. To dzięki niej poczułam, że nie jestem jedyną kobietą w Polsce, która została sama w ciąży.
Mimo to nie było łatwo. Miałam coraz mniej pieniędzy – Bartek przestał płacić swoją część czynszu i rachunków. Musiałam prosić właściciela mieszkania o odroczenie płatności.
– Pani Martyno, rozumiem sytuację – powiedział pan Zbyszek z dołu. – Ale proszę pamiętać, że ja też muszę płacić rachunki.
Wstydziłam się tej rozmowy bardziej niż czegokolwiek innego.
W pracy zaczęto patrzeć na mnie inaczej. Pani Halina z kasy szepnęła kiedyś do koleżanki: „Szkoda dziewczyny… taka młoda i już sama”. Udawałam, że tego nie słyszę.
W końcu zdecydowałam się zadzwonić do Bartka.
– Musisz mi pomóc finansowo – powiedziałam bez ogródek.
– Martyna… Ja sam ledwo wiążę koniec z końcem…
– To twoje dziecko! – krzyknęłam przez łzy.
Rozłączył się bez słowa.
Zaczęłam szukać pomocy w internecie – trafiłam na forum dla samotnych matek. Tam kobiety dzieliły się swoimi historiami: o alimentach, o sądach rodzinnych, o samotnych nocach i pierwszych uśmiechach dzieci. Poczułam ulgę – nie byłam sama.
Kiedy nadszedł dzień porodu, byłam przerażona jak nigdy wcześniej. Mama przyjechała do Warszawy i była ze mną przez cały czas.
– Dasz radę, Martynko – powtarzała mi co chwilę.
Gdy po raz pierwszy usłyszałam płacz mojego synka, poczułam coś nowego – ogromną miłość i siłę. Wiedziałam już wtedy, że dla niego zrobię wszystko.
Dziś mój synek ma trzy miesiące. Bartek widział go tylko raz i od tamtej pory milczy. Czasem jeszcze płaczę nocami ze zmęczenia i strachu o przyszłość. Ale wiem jedno: jestem silniejsza niż kiedykolwiek myślałam.
Czy naprawdę musimy być tak surowi wobec kobiet samotnie wychowujących dzieci? Czy każda z nas musi przechodzić przez piekło tylko dlatego, że ktoś inny uciekł od odpowiedzialności?