Testament, który podzielił rodzinę: Jak jeden dokument zmienił wszystko
— Nie wierzę ci, Michał! — głos Pawła rozbrzmiał w kuchni jak wystrzał. — Mama nigdy by tak nie zrobiła.
Stałem przy oknie, ściskając w dłoni pożółkłą kartkę. Testament. Słowa matki, zapisane jej drobnym pismem, były jak nóż wbity prosto w serce: „Wszystko zostawiam mojemu synowi Pawłowi.”
— Przeczytaj sam — podałem mu dokument, czując jak drży mi ręka. — Znalazłem to w jej biurku, kiedy sprzątałem po pogrzebie.
Paweł wyrwał mi kartkę i zaczął czytać. Widziałem, jak jego twarz blednie z każdym zdaniem. Przez chwilę w kuchni panowała cisza, którą przerywało tylko tykanie starego zegara na ścianie.
— To jakiś żart? — wyszeptał w końcu. — Przecież zawsze mówiła, że jesteśmy dla niej równie ważni.
Spojrzałem na niego. Był moim młodszym bratem, tym, którego zawsze broniłem przed kolegami z podwórka, tym, z którym dzieliłem się ostatnim kawałkiem chleba, kiedy ojciec odszedł i zostały nam tylko długi oraz matka, która pracowała po nocach.
— Też tak myślałem — odpowiedziałem cicho. — Ale widzisz sam.
Przez następne dni chodziliśmy po domu jak cienie. Paweł zamykał się w swoim pokoju, a ja nie mogłem spać. W głowie kłębiły mi się pytania: Dlaczego? Co zrobiłem nie tak? Czy naprawdę byłem dla niej gorszy?
W końcu nie wytrzymałem. Znalazłem stare zdjęcia — mama z nami na wakacjach w Międzyzdrojach, mama śmiejąca się przy stole wigilijnym, mama przytulająca nas obu po pierwszym dniu szkoły. Czy na którymkolwiek z tych zdjęć było widać różnicę? Czy coś przeoczyłem?
Pewnego wieczoru usiadłem z Pawłem przy kuchennym stole. Przed nami leżała butelka taniego wina i dwie szklanki.
— Musimy o tym pogadać — zacząłem niepewnie.
Paweł spuścił wzrok.
— Myślisz, że to przez to, że wyjechałeś do Warszawy? Że zostawiłeś nas z mamą?
Zabolało. Wyjechałem na studia, bo chciałem czegoś więcej niż tylko pracy w sklepie spożywczym w naszym miasteczku. Mama zawsze powtarzała, że jest ze mnie dumna.
— Myślisz, że mnie za to ukarała? — zapytałem gorzko.
Paweł wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Ale ja… Ja też nie byłem idealny. Pamiętasz tamten rok, kiedy miałem problemy z policją? To ty wtedy wszystko załatwiłeś. Może mama chciała mi pomóc…
Siedzieliśmy długo w milczeniu. W końcu Paweł powiedział:
— Może powinniśmy porozmawiać z ciocią Haliną. Ona znała mamę najlepiej.
Następnego dnia pojechaliśmy do cioci. Siedziała na werandzie swojego domu pod lasem, pijąc kawę i patrząc na ogród pełen róż.
— Wiedziałam, że przyjdziecie — powiedziała bez powitania. — O testamentie?
Skinęliśmy głowami.
Ciocia westchnęła ciężko.
— Wasza mama bardzo was kochała. Ale bała się o Pawła bardziej. Michał, ty zawsze byłeś silny, samodzielny. Pawła życie częściej rzucało o ścianę…
Spojrzeliśmy po sobie.
— Ale dlaczego nic nam nie powiedziała? — zapytałem cicho.
— Bo nie chciała was dzielić za życia. Miała nadzieję, że zrozumiesz jej decyzję. Że nie pozwolisz, by pieniądze was poróżniły.
Wróciliśmy do domu jeszcze bardziej zagubieni niż wcześniej. Przez kilka dni unikaliśmy się nawzajem. W końcu Paweł przyszedł do mojego pokoju z kluczami od mieszkania i dokumentami.
— Nie chcę tego wszystkiego bez ciebie — powiedział łamiącym się głosem. — Podzielmy się tym, co zostało po mamie. Tak jak zawsze dzieliliśmy się wszystkim.
Patrzyłem na niego długo. Wtedy zrozumiałem: testament był tylko papierem. Prawdziwe dziedzictwo mamy to my — nasze wspomnienia, więź, którą budowaliśmy przez lata.
Podzieliliśmy majątek po równo. Ale ważniejsze było to, że odzyskaliśmy siebie nawzajem.
Czasem patrzę na testament mamy i zastanawiam się: czy można naprawdę przygotować dzieci na stratę rodzica? Czy można przewidzieć wszystkie konsekwencje swoich decyzji? Może najważniejsze jest to, co zostaje między nami — nawet jeśli czasem boli bardziej niż wszystko inne.