Zaskakująca niepewność – historia Krystyny
– Krystyna, nie przesadzaj, przecież to tylko żart! – głos mojego męża, Andrzeja, przebił się przez gwar sali, kiedy próbowałam odsunąć od siebie kieliszek z winem. Przed niewielką sceną tańczyli goście, a na czele sam jubilat – sześćdziesięcioletni szef Bogusława. „Boże, cóż za mężczyzna…” – nierówno podśpiewywały panie solistce małego zespołu. Siedziałam przy rozwalonym stole, zmęczona zabawą, winem i obfitym jedzeniem. Na drugim jego końcu dwóch kolegów żywo o czymś dyskutowało, a trzeci drzemał, głowę wtuliwszy w ramiona.
Patrzyłam na Andrzeja, który z uśmiechem podnosił kolejny toast. Jego twarz była rozluźniona, oczy błyszczały – zupełnie inaczej niż w domu, gdzie od miesięcy milczeliśmy przy kolacji. Czułam się jak widz w teatrze: wszyscy wokół grali swoje role, a ja nie potrafiłam już znaleźć własnej.
– Krysia, zatańczysz ze mną? – Bogusław podszedł do mnie nagle, wyciągając rękę. Jego żona patrzyła z boku z lekkim uśmiechem, jakby wiedziała coś więcej. Przez chwilę zawahałam się, ale spojrzenie Andrzeja – krótkie, chłodne – popchnęło mnie na parkiet.
Muzyka była głośna, światła kolorowe. Bogusław objął mnie lekko w talii.
– Wiesz, zawsze cię podziwiałem – szepnął mi do ucha. – Jesteś taka inna niż wszystkie…
Poczułam rumieniec na policzkach. Przez sekundę poczułam się młoda i ważna. Ale zaraz potem ogarnął mnie wstyd – przecież to tylko żart, przelotna uwaga szefa na imprezie. A jednak…
Po powrocie do stołu Andrzej już na mnie nie patrzył. Rozmawiał z kolegą o nowych przepisach podatkowych. Zawsze miałam wrażenie, że praca jest dla niego ważniejsza niż ja.
– Krysia, wszystko w porządku? – zapytała mnie cicho Anka, żona Bogusława. Usiadła obok mnie i ścisnęła moją dłoń.
– Tak… chyba tak – odpowiedziałam niepewnie.
– Wiesz… ja też czasem czuję się tu obca – powiedziała nagle. – Wszyscy myślą, że mamy idealne życie, ale to tylko pozory.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Jej oczy były smutne i zmęczone.
– Czasem mam ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić – dodała szeptem.
Zrobiło mi się jej żal. Ale jeszcze bardziej żal zrobiło mi się samej siebie.
Wróciłam do domu późno w nocy. Andrzej zasnął od razu, nawet nie zapytał, jak się czuję. Leżałam obok niego w ciemności i słuchałam jego spokojnego oddechu. Zastanawiałam się, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę szczerze.
Następnego dnia rano Andrzej był już w pracy. Z kuchni zadzwoniła mama:
– Krysiu, wszystko dobrze? Wyglądałaś wczoraj na smutną…
– Nic się nie dzieje, mamo – skłamałam.
Ale nie mogłam przestać myśleć o tym wieczorze. O słowach Bogusława i Anki. O tym, jak bardzo brakuje mi bliskości i zrozumienia.
Po południu zadzwoniła Anka:
– Może spotkamy się na kawę? Muszę z kimś pogadać…
Zgodziłam się bez wahania. W kawiarni przy rynku Anka wyglądała jeszcze bardziej przygnębiona niż poprzedniego wieczoru.
– Bogusław ma romans – powiedziała nagle. – Wiem o tym od dawna. Udaję przed wszystkimi, że nic się nie dzieje…
Zaniemówiłam.
– Dlaczego mi to mówisz? – zapytałam cicho.
– Bo widzę, że ty też jesteś nieszczęśliwa – odpowiedziała. – Może razem będzie nam łatwiej coś zmienić?
Wróciłam do domu z głową pełną myśli. Czy naprawdę jestem gotowa na zmianę? Czy potrafię jeszcze walczyć o siebie?
Wieczorem Andrzej wrócił późno. Siedziałam przy stole z kubkiem herbaty.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– O czym?
– O nas. O tym, że od miesięcy żyjemy obok siebie jak obcy ludzie…
Przez chwilę milczał.
– Przesadzasz – rzucił w końcu. – Po prostu jesteśmy zmęczeni pracą i codziennością.
– Nie! To coś więcej… Ja już tak nie chcę żyć!
Wstał od stołu i wyszedł do drugiego pokoju. Zostawił mnie samą z moimi myślami.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo i gest z ostatnich miesięcy. Czy naprawdę wszystko można zwalić na rutynę? Czy to ja jestem winna temu, że nasze życie stało się puste?
Następnego dnia spotkałam się z Anką jeszcze raz. Rozmawiałyśmy długo o naszych lękach i marzeniach. O tym, jak trudno jest odejść od tego, co znane, nawet jeśli to już nie daje szczęścia.
Wróciłam do domu z decyzją: muszę zawalczyć o siebie. Może to oznacza koniec mojego małżeństwa, może początek czegoś nowego…
Patrzę teraz w lustro i widzę kobietę zmęczoną, ale gotową na zmiany. Czy mam prawo domagać się szczęścia? Czy lepiej udawać przed światem, że wszystko jest w porządku?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet siedzi wieczorami przy stole i czeka na cud? Ile z nas boi się zrobić pierwszy krok? Może właśnie dziś warto spróbować…