Matka, która nie potrafi przestać pomagać – choć serce pęka jej z żalu
– Mamo, dzieci potrzebują nowych butów na wiosnę. Wiesz, jak szybko rosną – głos Kasi, żony Michała, brzmiał w słuchawce miękko, niemal błagalnie. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na rachunki rozłożone przede mną. Znowu. Znowu prośba o pieniądze.
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie kłębiły mi się myśli: ile razy jeszcze? Ile razy mam ratować ich budżet, skoro widzę na Facebooku zdjęcia z nowego escape roomu, z weekendowego wyjazdu do Zakopanego? Czy naprawdę nie mogą odłożyć na buty dla dzieci, zamiast wydawać na kolejne „przyjemności”? Zacisnęłam usta.
– Dobrze, Kasiu. Przeleję wam pieniądze do końca tygodnia – powiedziałam w końcu, czując jak coś we mnie pęka. Jakby ktoś rozcinał mi serce na pół.
Odkąd Michał się ożenił, czuję się jak bankomat. Kocham wnuki – Zosię, Antka i małego Jasia – ale nie mogę patrzeć, jak ich rodzice żyją ponad stan. Michał zawsze był marzycielem, ale odkąd poznał Kasię, wszystko się pogorszyło. Ona jest miła, uśmiechnięta, ale nie zna wartości pieniądza. Pracuje w przedszkolu na pół etatu, a resztę czasu spędza na „samorozwoju”.
Michał… Mój jedyny syn. Po śmierci męża to on był moim oczkiem w głowie. Chciałam dla niego wszystkiego, co najlepsze. Może za bardzo go rozpieszczałam? Może to moja wina?
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz poprosili mnie o pomoc. Byli świeżo po ślubie, Kasia była w ciąży z Zosią. Michał stracił pracę w banku. Przyszli do mnie wieczorem – ona płakała cicho, on patrzył w podłogę.
– Mamo… Potrzebujemy trochę wsparcia. Tylko na chwilę – powiedział wtedy Michał.
Dałam im wszystko, co miałam odłożone. Myślałam: „To tylko przejściowe”. Ale minęły lata, a prośby się nie skończyły.
Czasem próbuję z nimi rozmawiać. Ostatnio przy niedzielnym obiedzie zebrałam się na odwagę.
– Michał, Kasiu… Może powinniście pomyśleć o dodatkowej pracy? Albo ograniczyć wydatki?
Kasia spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Pani Aniu, przecież dzieci muszą mieć normalne dzieciństwo! Nie chcemy im wszystkiego odmawiać.
Michał milczał. Widziałam w jego oczach wstyd i bezradność.
Po obiedzie poszłam do łazienki i płakałam po cichu. Chciałam być dobrą matką i babcią, ale czułam się wykorzystywana. Z drugiej strony – jak mogłam odmówić? Przecież to moje wnuki…
Często rozmawiam o tym z moją siostrą, Grażyną.
– Anka, musisz postawić granicę! Oni nigdy nie nauczą się odpowiedzialności – powtarza mi.
Ale ja nie potrafię. Boję się, że jeśli przestanę pomagać, dzieciom będzie czegoś brakować. Że Michał się ode mnie odsunie. Że zostanę sama.
Ostatnio sytuacja się zaostrzyła. Dostałam list z banku – zalegam z ratą kredytu na mieszkanie. Po raz pierwszy w życiu musiałam pożyczyć pieniądze od Grażyny.
– Aniu! Ty im pomagasz, a sama nie masz na życie! – krzyczała przez telefon.
Wtedy coś we mnie pękło. Zadzwoniłam do Michała.
– Synku… Musimy porozmawiać. Nie mogę już was wspierać tak jak dotąd. Sama mam problemy finansowe.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo… Ale co my teraz zrobimy? – Michał był przerażony.
– Musicie sobie poradzić sami. Ja już nie dam rady.
Rozłączyłam się i długo siedziałam w ciszy. Czułam ulgę i strach jednocześnie. Czy zrobiłam dobrze?
Minęły dwa tygodnie. Michał zadzwonił tylko raz – krótko i chłodno zapytał o zdrowie. Kasia przestała się odzywać całkiem.
Czuję się rozdarta. Z jednej strony wiem, że musiałam postawić granicę. Z drugiej – tęsknię za wnukami, za rodziną przy stole. Czy naprawdę bycie matką oznacza poświęcenie bez końca? Czy można kochać i jednocześnie wymagać odpowiedzialności?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy jestem złą matką? A może po prostu człowiekiem, który też ma prawo do własnych granic?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sercem a rozsądkiem? Jak sobie z tym poradziliście?