Między miłością a bezsilnością: Dzień, który zmienił naszą rodzinę

– Mamo, a co jeśli babcia odejdzie i się zgubi? Może wtedy wszystkim będzie lepiej? – głos Kasi przeszył ciszę jak nóż. Stała w progu kuchni, z rękami splecionymi na piersi, patrząc na moją mamę, która właśnie rozlała herbatę na stół.

Poczułem, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałem ochotę krzyknąć na córkę, ale tylko zacisnąłem pięści pod stołem. Anna, moja żona, westchnęła ciężko i bez słowa wstała, by wytrzeć stół. – Kasia, zamknij drzwi – powiedziała cicho, nie patrząc na nikogo.

Mama siedziała nieruchomo, zdezorientowana. Jej oczy błądziły po kuchni, jakby szukała w niej czegoś znajomego, czegoś, co już dawno zniknęło. Od miesięcy choroba Alzheimera zabierała ją kawałek po kawałku. Czasem była z nami – uśmiechała się do wnuczki, opowiadała historie z dzieciństwa. Innym razem nie poznawała mnie ani Anny. Ale nigdy nie widziałem jej tak zagubionej jak dziś.

– Ile można? Do końca życia będziesz mi o tym przypominać? – Kasia rzuciła w stronę matki i zatrzasnęła drzwi z hukiem.

Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Słyszałem tylko szum czajnika i cichy płacz mamy. Anna usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała mi prosto w oczy. – Musimy coś zrobić, Marek. Nie damy rady tak dłużej.

Wiedziałem o tym od dawna. Ale co miałem zrobić? Oddać mamę do domu opieki? Przecież obiecałem jej kiedyś, że zawsze będzie miała u nas dom. Że nie pozwolę jej odejść sama.

Kasia wróciła do pokoju późnym wieczorem. Siedziałem wtedy przy łóżku mamy, trzymając ją za rękę. – Tato… – zaczęła niepewnie. – Przepraszam. Ja po prostu… Nie mogę już patrzeć, jak wszystko się zmienia.

Spojrzałem na nią i zobaczyłem w jej oczach strach i bezradność. Miała dopiero piętnaście lat, a już musiała dorastać szybciej niż jej rówieśnicy. – Wiem, Kasiu – powiedziałem cicho. – Nam wszystkim jest ciężko.

Następnego dnia rano mama znowu nie poznała mnie przy śniadaniu. Zapytała, kim jestem i dlaczego ją tu trzymam. Kasia uciekła do szkoły bez słowa. Anna zamknęła się w łazience i długo nie wychodziła.

Przez cały dzień myślałem o tym, co powiedziała Kasia. Może rzeczywiście byłoby wszystkim łatwiej, gdyby mama po prostu… zniknęła? Czy to znaczy, że jestem złym synem? Czy to znaczy, że moja rodzina się rozpada?

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Anna zaczęła mówić pierwsza:
– Marek, musimy porozmawiać poważnie. Ja… ja nie daję już rady. Boję się zostawiać twoją mamę samą nawet na chwilę. Boję się o Kasię. Boję się o nas.

Patrzyłem na nią i widziałem zmęczenie wypisane na twarzy. Ostatni raz uśmiechała się chyba kilka miesięcy temu.

– Może powinniśmy poszukać pomocy? – zaproponowała cicho.

– Jakiej pomocy? – zapytałem z goryczą.

– Może opiekunka? Albo chociaż kilka godzin dziennie ktoś by przychodził…

Wiedziałem, że ma rację, ale czułem się winny. Jakbym zawiódł mamę i siebie samego.

Kasia przyszła do kuchni i usiadła obok mnie. – Tato… ja się boję, że kiedyś babcia naprawdę wyjdzie i się zgubi. Że już nigdy jej nie znajdziemy.

Objąłem ją ramieniem. – Ja też się boję, Kasiu.

Mama weszła do kuchni i spojrzała na nas niepewnie.
– Czy mogę już iść do domu? – zapytała cicho.

Serce mi pękło.
– Mamo… jesteś w domu – odpowiedziałem łamiącym się głosem.

Tego wieczoru długo nie mogłem zasnąć. Leżałem obok Anny i słuchałem jej spokojnego oddechu. Myślałem o tym, jak bardzo wszyscy jesteśmy zmęczeni – mama swoją chorobą, Anna odpowiedzialnością, Kasia strachem przed utratą normalności… A ja? Ja czułem tylko bezsilność.

Następnego dnia zadzwoniłem do ośrodka pomocy społecznej. Umówiłem się na rozmowę z pracownikiem socjalnym. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu – przyznać się do tego, że sam nie dam rady.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole po raz pierwszy od dawna bez kłótni. Kasia opowiadała o szkole, Anna słuchała uważnie, a mama jadła kolację spokojnie, choć co chwilę pytała mnie o imię.

Wiem, że to nie koniec naszych problemów. Wiem też, że czasem trzeba pozwolić sobie na słabość i poprosić o pomoc.

Czasami zastanawiam się: czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie mieć nadzieję na ulgę w jego odejściu? Czy to czyni mnie złym człowiekiem… czy po prostu człowiekiem?