„Jeśli nie chcesz zjeść z moją rodziną, to tylko ugotuj i nakryj do stołu, a potem wyjdź!” – Gorzka prawda o rodzinnych konfliktach i małżeńskich oczekiwaniach
– Jeśli nie chcesz zjeść z moją rodziną, to tylko ugotuj i nakryj do stołu, a potem wyjdź! – głos Michała odbił się echem w ciasnej kuchni naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam przy zlewie, dłonie miałam zanurzone w zimnej wodzie, a serce waliło mi jak oszalałe. Odwróciłam się powoli, patrząc mu prosto w oczy.
– Naprawdę tego chcesz? – zapytałam cicho, choć w środku wrzałam. – Mam być twoją kucharką? Służącą dla twojej matki i siostry?
Michał westchnął ciężko, opierając się o framugę drzwi. – Po prostu… Oni chcą się spotkać. Nie musisz z nimi rozmawiać. Ale nie możesz udawać, że ich nie ma.
Od sześciu miesięcy unikałam kontaktu z jego rodziną. Wszystko zaczęło się od tej jednej nocy, kiedy podczas imienin teściowej, pani Haliny, wybuchła awantura. Pamiętam każdy szczegół: zapach pieczonego schabu, szklanki stukające o blat i jej głos – zimny jak lód.
– Ty nigdy nie będziesz częścią tej rodziny – powiedziała wtedy teściowa, patrząc na mnie z pogardą. – Michał zasłużył na kogoś lepszego.
Wyszłam wtedy z mieszkania jego rodziców z płaczem. Michał został. Wrócił późno w nocy, nie mówiąc ani słowa. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Przestaliśmy rozmawiać o jego rodzinie. Unikałam ich spotkań, a on udawał, że to nie problem.
Ale dzisiaj nie wytrzymał.
– Wiesz dobrze, że nie chodzi tylko o gotowanie – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Chodzi o szacunek. O to, że twoja matka mnie nienawidzi i ty to akceptujesz.
Michał spuścił wzrok. – To moja rodzina…
– A ja? Kim ja jestem? – głos mi się załamał.
Cisza przecięła powietrze jak nóż. Michał podszedł do mnie i dotknął mojej dłoni.
– Proszę cię tylko o jedno popołudnie. Dla mnie.
Odsunęłam się. – Nie potrafię udawać. Nie po tym wszystkim.
Wróciły wspomnienia tamtej nocy: teściowa rzucająca kąśliwe uwagi o mojej pracy („Nauczycielka? To nawet nie jest prawdziwa kariera!”), siostra Michała śmiejąca się z mojego akcentu („Z Podlasia? No proszę…”). Michał siedział wtedy cicho, jakby go tam nie było.
Przez kolejne tygodnie próbowałam zapomnieć. Skupiałam się na pracy w szkole, na uczniach i ich problemach. Ale w domu czułam się coraz bardziej obca. Michał zamykał się w sobie, coraz częściej wychodził wieczorami „na siłownię” albo „do kolegi”.
Pewnego wieczoru wrócił późno i znalazł mnie płaczącą w łazience.
– Co się dzieje? – zapytał z troską, której dawno już nie słyszałam.
– Czuję się tu samotna – wyszeptałam. – Twoja rodzina mnie nienawidzi, a ty… ty nic z tym nie robisz.
Objął mnie wtedy mocno, ale milczał.
Dziś miałam podjąć decyzję: czy pójdę na kolejne rodzinne spotkanie, czy zostanę w domu i pozwolę Michałowi samemu stawić czoła matce i siostrze. Albo… zrobię to, czego on oczekuje: ugotuję obiad, nakryję do stołu i wyjdę przed ich przyjazdem.
Przez cały dzień chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić na lekcjach; dzieciaki pytały mnie, czy wszystko w porządku. W domu czekały na mnie zakupy: schab, ziemniaki, buraczki – ulubione danie teściowej.
Kiedy zaczęłam gotować, ręce mi drżały. Każde krojenie warzyw było jak cięcie w serce. Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do życia Michała? Czy moje uczucia nic nie znaczą?
Godzinę przed przyjazdem jego rodziny Michał wszedł do kuchni.
– Dziękuję – powiedział cicho.
Spojrzałam na niego z goryczą.
– Nie dziękuj mi za coś, czego nie chcę robić.
Nie odpowiedział. Ubrałam płaszcz i wyszłam z mieszkania tuż przed tym, jak zadzwonił domofon.
Spacerowałam bez celu po okolicy. W głowie kłębiły mi się myśli: czy powinnam była zostać? Czy powinnam walczyć o swoje miejsce w tej rodzinie? A może powinnam odejść?
Kiedy wróciłam wieczorem, mieszkanie było ciche. Na stole stały resztki obiadu, brudne talerze i niedopite kieliszki po winie. Michał siedział na kanapie ze spuszczoną głową.
– Było dobrze? – zapytałam chłodno.
Wzruszył ramionami.
– Mama pytała o ciebie…
Roześmiałam się gorzko.
– Pewnie była zachwycona, że mnie nie było.
Michał spojrzał na mnie bezradnie.
– Nie wiem już, co robić…
Usiadłam obok niego i przez chwilę milczeliśmy razem.
– Może czasem trzeba wybrać: albo rodzina, albo żona – powiedziałam cicho.
On tylko pokręcił głową.
– Nie chcę wybierać…
Patrzyliśmy na siebie długo, jakbyśmy byli po dwóch stronach rzeki, której nie da się przeskoczyć.
Czy można kochać kogoś i jednocześnie pozwalać mu cierpieć przez własną rodzinę? Czy kompromis zawsze oznacza rezygnację z siebie?