Oddałam im wszystko, a dziś nie mam gdzie się podziać – historia matki, która poczuła się niepotrzebna własnym dzieciom
— Mamo, nie możesz tu zostać. To nie jest dobry moment — głos Magdy był chłodny, niemal obcy. Stałam w progu jej nowego mieszkania na warszawskim Mokotowie, z walizką w ręku i sercem ściśniętym jak nigdy dotąd. Za ścianą słyszałam śmiech jej narzeczonego, a ja czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa. Przecież to ja kupiłam jej to mieszkanie. Przez piętnaście lat pracowałam we Włoszech, sprzątając domy obcych ludzi, żeby moje dzieci miały lepiej niż ja. Każda złotówka, każdy urlop spędzony na budowie ich przyszłości — wszystko dla nich. A teraz? Nawet nie mogę przenocować u własnej córki.
— Magda, przecież to tylko jedna noc. Jutro jadę do Piotrka, ale dziś… — próbowałam jeszcze raz, łapiąc się resztek nadziei.
— Mamo, naprawdę… Nie rozumiesz? My mamy swoje życie. To nie hotel. — Jej słowa były jak policzek.
Zamknęła drzwi, zostawiając mnie na klatce schodowej. Stałam tam przez chwilę, czując jak łzy napływają mi do oczu. Ludzie mijali mnie obojętnie, nikt nie zapytał, czy potrzebuję pomocy. W końcu zadzwoniłam do Piotrka.
— Cześć synku… Mogę dziś u ciebie przenocować? — zapytałam cicho.
— Mamo, mam gości… Może hotel? Przecież cię stać — odpowiedział bez cienia zawahania.
Oparłam się o zimną ścianę i poczułam się tak bardzo sama. Przez lata byłam dla nich wszystkim: matką, ojcem, bankomatem, powiernikiem. Dziś byłam nikim.
Pamiętam dzień, kiedy wyjeżdżałam do Włoch. Magda miała wtedy dwanaście lat, Piotrek dziesięć. Płakali oboje, a ja obiecałam im przez łzy, że wrócę i już nigdy nie będą musieli się martwić o pieniądze. Pracowałam po kilkanaście godzin dziennie, znosiłam upokorzenia i samotność. Każda wypłata szła na ich przyszłość: korepetycje, ubrania, potem studia i w końcu mieszkania.
Kiedy wróciłam na stałe do Polski dwa lata temu, myślałam naiwnie, że teraz będziemy rodziną. Że nadrobimy stracony czas. Ale oni mieli już swoje życie — beze mnie. Spotykaliśmy się rzadko: święta u Magdy były sztywne i pełne niezręczności, Piotrek wpadał tylko po to, by pochwalić się nowym samochodem albo poprosić o przepis na pierogi.
Zaczęłam czuć się jak mebel przestawiany z kąta w kąt. Kiedy próbowałam rozmawiać o uczuciach, słyszałam: „Mamo, nie przesadzaj”, „Mamo, jesteś przewrażliwiona”.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zapytałam Magdę wprost:
— Czy ty mnie jeszcze kochasz?
Spojrzała na mnie z irytacją:
— Mamo, co za pytanie? Oczywiście… Ale musisz zrozumieć, że mam swoje życie.
— A ja? Ja nie mam już żadnego życia…
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jej oczach cień współczucia. Ale trwało to tylko chwilę.
Wieczorami siedziałam sama w wynajmowanym pokoju i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była zostać w Polsce i patrzeć, jak dzieci dorastają w biedzie? Czy może powinnam była mniej dawać pieniędzy, a więcej siebie?
Czasem dzwoniła do mnie sąsiadka z rodzinnej wsi:
— Pani Haniu, dzieci to dziś mają wszystko podane na tacy… Ale serca już nie te.
Zastanawiałam się wtedy: czy to ja ich tak wychowałam? Czy to świat się zmienił?
W końcu postanowiłam porozmawiać z Piotrkiem szczerze:
— Synku… Czuję się niepotrzebna. Oddałam wam wszystko, a dziś nawet nie mam gdzie się podziać.
Piotrek spuścił wzrok:
— Mamo… Myślałem, że chcesz być niezależna. Przecież zawsze byłaś taka silna…
— Silna? Synku, ja już nie mam siły być silna.
Wtedy pierwszy raz od lat przytulił mnie mocno. Ale następnego dnia wszystko wróciło do normy: szybkie telefony, krótkie wiadomości na Messengerze.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę warto było poświęcić całe życie dla dzieci? Czy wdzięczność to coś, czego można oczekiwać? A może miłość rodzica powinna być bezwarunkowa?
Dziś siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcia sprzed lat. Uśmiechnięte twarze moich dzieci — wtedy jeszcze potrzebowały mnie bardziej niż czegokolwiek innego na świecie.
Czy one kiedyś zrozumieją? Czy ja sama kiedyś pogodzę się z tym wszystkim?
Może ktoś z was miał podobnie? Jak poradzić sobie z poczuciem odrzucenia przez własne dzieci? Czy naprawdę matka powinna zawsze dawać i nigdy niczego nie oczekiwać?