Proszę, oddaj mi syna. Dam ci wszystko, czego pragniesz – historia matki, która nie poddała się rozpaczy

„Proszę, oddaj mi syna. Dam ci wszystko, czego pragniesz.” Te słowa wykrztusiłam przez łzy, stojąc na klatce schodowej starej kamienicy na Pradze. W rękach ściskałam pluszowego misia, którego mój synek, Staś, zostawił rano na łóżku. Po drugiej stronie drzwi stała kobieta, którą kiedyś uważałam za swoją siostrę – nie z krwi, ale z wyboru.

Mam na imię Elżbieta. Moja historia nie jest bajką. Urodziłam się w małym miasteczku pod Radomiem. Ojciec był kierowcą tira, matka pracowała w sklepie spożywczym. W domu zawsze pachniało świeżym chlebem i zupą ogórkową. Miałam młodszego brata, Pawła, który był oczkiem w głowie rodziców. Ja byłam tą „rozsądną”, tą, która zawsze musiała ustępować.

Wszystko zmieniło się, gdy do naszej klasy dołączyła nowa dziewczyna – Sylwia. Była z Warszawy, miała modne ubrania i mówiła z pewnością siebie, której mi brakowało. Szybko stałyśmy się nierozłączne. Sylwia była jak tornado – wciągała mnie w swoje pomysły, wyciągała na wagary, uczyła malować paznokcie i marzyć o czymś więcej niż tylko o pracy w lokalnym markecie.

Po maturze wyjechałyśmy razem do stolicy. Ja dostałam się na pedagogikę na UW, ona próbowała swoich sił w aktorstwie. Wynajmowałyśmy pokój na Bródnie – ciasny, z odpadającym tynkiem i wiecznie cieknącym kranem. Ale byłyśmy wolne! Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Wszystko zaczęło się psuć, gdy poznałam Tomka. Był spokojny, czuły i miał plan na życie – zupełne przeciwieństwo Sylwii. Zakochałam się po uszy. Sylwia zaczęła się odsuwać. Coraz częściej wracała do mieszkania nad ranem, pachnąc tanim winem i obcymi perfumami.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z zajęć i zastałam ją płaczącą na podłodze w łazience.
– Co się stało? – zapytałam.
– Jestem w ciąży – wyszeptała.
– Z kim?
– Nie wiem…

Pomogłam jej jak umiałam. Pożyczyłam pieniądze od Tomka na lekarza. Przez kilka tygodni żyłyśmy jak w zawieszeniu. Sylwia nie chciała mówić rodzicom. W końcu zdecydowała się urodzić i oddać dziecko do adopcji.

To był chłopiec – Staś. Gdy zobaczyłam go pierwszy raz w szpitalu, poczułam coś dziwnego – jakby to było moje dziecko. Sylwia nie chciała go nawet przytulić.
– Weź go sobie, skoro tak ci zależy – rzuciła z goryczą.

Nie mogłam tego zrobić legalnie – byłam tylko studentką bez stałej pracy i męża. Ale Tomek… Tomek mnie kochał. Wzięliśmy szybki ślub w urzędzie na Ochocie. Rodzice byli w szoku, ale nie zadawali pytań. Po kilku miesiącach formalności Staś był już naszym synem.

Przez kilka lat żyliśmy spokojnie. Tomek pracował jako informatyk, ja skończyłam studia i dostałam etat w przedszkolu na Targówku. Staś rósł zdrowo, był pogodnym dzieckiem – kochał samochodziki i bajki o dinozaurach.

Sylwia zniknęła z naszego życia na długo. Słyszałam tylko plotki – że wyjechała do Niemiec, że wyszła za bogatego Niemca, że wróciła i prowadzi salon kosmetyczny na Wilanowie.

Aż pewnego dnia zadzwonił telefon.
– Elka? Tu Sylwia…
Zamarłam.
– Czego chcesz?
– Muszę cię zobaczyć. To ważne.

Spotkałyśmy się w kawiarni przy metrze Politechnika. Sylwia była nie do poznania – elegancka, pewna siebie, z drogą torebką przewieszoną przez ramię.
– Chcę odzyskać syna – powiedziała bez ogródek.
– Oszalałaś? Oddałaś go! On nawet cię nie zna!
– To moje dziecko! Mam prawo!

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Tomek próbował mnie uspokoić:
– Nie pozwolę jej go zabrać. Jesteśmy rodziną.
Ale Sylwia nie odpuszczała. Zaczęły się telefony, listy polecone od adwokata, groźby.

Najgorsze przyszło kilka tygodni później. Staś miał wtedy pięć lat. Odbierałam go zawsze o 16:00 z przedszkola. Tego dnia zadzwoniła do mnie wychowawczyni:
– Pani Elżbieto… Staś został odebrany przez panią Sylwię. Miała upoważnienie podpisane przez pana Tomka…

Zemdlałam na środku ulicy.

Gdy doszłam do siebie, zadzwonił telefon.
– Twój syn jest ze mną – usłyszałam głos Sylwii. – Jeśli chcesz go odzyskać, musisz zrobić wszystko, o co poproszę.
– Proszę… Oddaj mi syna… Dam ci wszystko…
– Chcę pieniędzy. I żebyś zniknęła z jego życia.

Tomek był blady jak ściana.
– Nie podpisywałem żadnego upoważnienia! Ona musiała coś sfałszować!

Rozpoczęła się walka – policja, sąd rodzinny, wywiady środowiskowe. Przez dwa miesiące żyliśmy jak w koszmarze. Staś dzwonił do mnie wieczorami:
– Mamusiu… Kiedy wrócę do domu?
Serce mi pękało.

Sylwia próbowała przekupić wszystkich wokół – sąsiadów, nauczycielki z przedszkola, nawet moich rodziców.
– Elżbieta zawsze była zazdrosna o cudze dzieci – mówiła mojej matce podczas jednej z awantur pod domem.
Mama płakała:
– Co ja mam robić? To twoja przyjaciółka…
– Już nie! – krzyczałam przez łzy.

W końcu sąd przyznał mi opiekę nad Stasiem. Sylwia musiała oddać go pod groźbą kary więzienia za porwanie dziecka. Gdy odbierałam syna z komisariatu na Wilczej, rzucił mi się na szyję:
– Mamusiu! Bałem się!

Przez wiele miesięcy Staś budził się z krzykiem w nocy. Bał się zostawać sam w pokoju. Ja też nie spałam – nasłuchiwałam każdego szmeru na klatce schodowej.

Tomek nie wytrzymał presji – odszedł do innej kobiety kilka miesięcy później.
– Przepraszam… Nie umiem już tak żyć…
Zostałam sama z dzieckiem i długami po adwokatach.

Dziś Staś ma dziewięć lat i coraz częściej pyta:
– Kim była ta pani Sylwia?
Odpowiadam wymijająco:
– Ktoś, kto bardzo cię skrzywdził…
Ale czy powinnam mu powiedzieć prawdę?

Czasem patrzę na niego i myślę: ile matka jest w stanie poświęcić dla swojego dziecka? Czy można wybaczyć komuś taką zdradę? Czy to ja jestem winna temu wszystkiemu?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy można zaufać jeszcze komuś po czymś takim?