Po latach rozłąki odnalazłem swoją pierwszą miłość. Czy można naprawić to, co zostało złamane?
— Kasia! — krzyknąłem, wbiegając na podwórko, gdzie jeszcze przed chwilą widziałem jej sylwetkę. Ale już jej nie było. Został tylko stary rower oparty o płot i echo mojego głosu odbijające się od ścian bloku. Miałem wtedy piętnaście lat i pierwszy raz poczułem, jak to jest bać się, że ktoś znika na zawsze.
Kasia mieszkała piętro niżej. Jej ojciec zmarł nagle na zawał, a matka coraz częściej znikała na całe noce. Czasem słyszałem przez ścianę jej płacz, czasem krzyki matki, która wracała pijana i wyżywała się na wszystkim, co żyło. Byliśmy dla siebie ucieczką — ja od wiecznie nieobecnych rodziców, ona od piekła w domu.
Pewnego dnia po prostu zniknęła. Dowiedziałem się od sąsiadki, że zabrali ją do rodziny zastępczej gdzieś pod Warszawą. Próbowałem ją znaleźć — pisałem listy do opieki społecznej, dzwoniłem do różnych urzędów, ale zawsze słyszałem to samo: „Nie możemy udzielić takich informacji”.
Minęły lata. Skończyłem liceum, potem studia na Politechnice Warszawskiej. Próbowałem żyć normalnie, ale wciąż wracałem myślami do Kasi. Każda dziewczyna, którą poznawałem, wydawała się nie taka. Związek za związkiem kończył się rozczarowaniem. W pracy też nie szło najlepiej — wieczne umowy śmieciowe, szefowie traktujący ludzi jak śmieci. Czułem się przegrany.
Pewnego wieczoru, po kolejnej kłótni z matką o to, że „niczego w życiu nie osiągnąłem”, usiadłem na ławce pod blokiem i wyjąłem stary telefon. Przeglądałem Facebooka bez celu, aż nagle zobaczyłem znajome nazwisko: Katarzyna Nowak. Zdjęcie profilowe — kobieta o ciemnych włosach i smutnych oczach. To musiała być ona.
Napisałem wiadomość: „Cześć Kasiu, tu Bartek z bloku obok. Pamiętasz mnie jeszcze?”
Odpisała po trzech dniach: „Pamiętam. Myślałam, że już nigdy się nie odezwiesz.”
Serce waliło mi jak młotem. Umówiliśmy się na spotkanie w kawiarni na Pradze. Przyszła punktualnie — ubrana skromnie, z tym samym nieśmiałym uśmiechem.
— Bartek… — powiedziała cicho i spojrzała mi prosto w oczy. — Myślałam o tobie przez te wszystkie lata.
Rozmawialiśmy godzinami. Opowiadała o rodzinach zastępczych — jednej lepszej, drugiej gorszej. O tym, jak musiała szybko dorosnąć i jak bardzo brakowało jej kogoś bliskiego. O matce nie chciała mówić.
— Wiesz… — zaczęła nagle — ja nie jestem już tą samą Kasią co kiedyś. Dużo rzeczy się wydarzyło.
— Ja też nie jestem tym samym Bartkiem — odpowiedziałem i poczułem łzy pod powiekami.
Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Chodziliśmy na spacery po Starym Mieście, jeździliśmy rowerami nad Wisłę. Czułem, że wracam do życia. Ale coś wisiało w powietrzu — jakaś niewidzialna bariera.
Pewnego wieczoru zaprosiłem ją do siebie na kolację. Przy świecach i winie próbowałem powiedzieć jej, co czuję.
— Kasiu… ja… chyba nigdy nie przestałem cię kochać.
Spojrzała na mnie długo, a potem spuściła wzrok.
— Bartek… ja mam syna. Ma siedem lat. Jego ojciec był dla mnie dobry tylko przez chwilę… Potem zaczął pić i bić mnie tak samo jak moja matka biła mnie kiedyś. Uciekłam od niego dwa lata temu.
Zamilkłem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wszystko zaczęło mi się mieszać w głowie — moje wyobrażenia o szczęśliwym zakończeniu nagle rozpadły się jak domek z kart.
— Przepraszam, że ci tego wcześniej nie powiedziałam — dodała cicho. — Bałam się, że odejdziesz.
— Nie odejdę — odpowiedziałem po chwili ciszy. — Chcę być przy tobie.
Ale życie nie jest bajką. Zaczęły się problemy — jej syn Michał był zamknięty w sobie, bał się obcych mężczyzn. Moja matka nie mogła zaakceptować „kobiety z dzieckiem”.
— Synu, ty sobie życie zmarnujesz! — krzyczała pewnego dnia przez telefon. — Po co ci cudze dziecko? Znajdź sobie normalną dziewczynę!
Nie słuchałem jej. Pomagałem Kasi szukać pracy, opiekowałem się Michałem, kiedy ona chodziła na rozmowy kwalifikacyjne. Bywało ciężko — pieniędzy brakowało na wszystko, a Michał często chorował.
Pewnego dnia Kasia zadzwoniła do mnie zapłakana:
— Bartek… Michał trafił do szpitala. Lekarz mówi, że to zapalenie płuc.
Rzuciłem wszystko i pobiegłem do szpitala. Siedzieliśmy razem przy łóżku Michała całą noc. Wtedy poczułem pierwszy raz od dawna, że jestem komuś naprawdę potrzebny.
Ale presja rosła. Moja matka zaczęła grozić, że wyrzuci mnie z mieszkania, jeśli nie zerwę z Kasią.
— Wybieraj: albo ona, albo ja! — usłyszałem pewnego wieczoru.
Wybrałem Kasię. Wynająłem pokój w starej kamienicy na Grochowie. Było ciasno i biednie, ale byliśmy razem.
Po kilku miesiącach Kasia znalazła pracę w sklepie spożywczym. Ja dorabiałem jako kurier rowerowy i informatyk na zlecenia. Michał zaczął się do mnie przekonywać — pierwszy raz powiedział do mnie „Bartek”, a potem „tato”.
Myślałem, że teraz już będzie tylko lepiej. Ale wtedy pojawił się jego ojciec — pijany i agresywny pod naszym blokiem.
— Oddaj mi syna! To mój syn! — wrzeszczał pod oknem.
Musieliśmy wezwać policję. Kasia była przerażona, Michał znów zaczął moczyć się w nocy ze strachu.
Złożyliśmy wniosek o ograniczenie praw rodzicielskich jego ojcu. Sprawa ciągnęła się miesiącami — sądy, urzędy, stres i ciągły lęk o jutro.
W końcu nadszedł dzień rozprawy. Siedzieliśmy razem na korytarzu sądu — ja trzymałem Kasię za rękę, ona tuliła Michała do siebie.
Sędzia przyznał jej pełnię praw rodzicielskich i zakazał ojcu kontaktów z dzieckiem bez jej zgody.
Wyszliśmy ze łzami w oczach na ulicę.
— Bartek… gdyby nie ty… nie wiem, co by było — szepnęła Kasia i pierwszy raz odważyła się mnie pocałować publicznie.
Dziś mija rok od tamtej rozprawy. Mieszkamy razem w małym mieszkaniu na Targówku. Nie jest łatwo — czasem brakuje pieniędzy, czasem siły do walki z codziennością. Ale jesteśmy rodziną.
Często zastanawiam się: czy gdybym wtedy nie napisał do niej tej wiadomości… czy nasze życie wyglądałoby inaczej? Czy naprawdę można naprawić to, co kiedyś zostało złamane? Co wy byście zrobili na moim miejscu?