Czekaj na niego… – Historia Marka i Anny
Czekaj na niego…
Rosa jeszcze nie opadła z trawy, mgła powoli cofała się na drugi brzeg rzeki, a słońce już wyskakiwało zza poszarpanej krawędzi lasu. Stałem na ganku, wciągając w płuca świeże powietrze, jakbym chciał nim zapełnić pustkę, która od miesięcy rozrastała się we mnie jak chwast. Za plecami usłyszałem pluskające kroki bosych stóp. Anna, w nocnej koszuli i narzuconej na ramiona chustce, podeszła i stanęła obok. Przez chwilę milczeliśmy, patrząc na świat budzący się do życia.
– Myślisz, że dziś wróci? – zapytała cicho, jakby bała się, że jej głos spłoszy nadzieję.
Nie odpowiedziałem od razu. W głowie miałem tylko jedno słowo: „może”. Ale ono nie wystarczało. Nie po tym wszystkim.
– Nie wiem – powiedziałem w końcu. – Ale musimy czekać.
Anna westchnęła ciężko i oparła się o poręcz. Jej dłonie drżały. Zawsze była silniejsza ode mnie, przynajmniej tak mi się wydawało przez te wszystkie lata. To ona trzymała dom w ryzach, to ona godziła mnie z synem, kiedy znowu się pokłóciliśmy. Teraz jednak widziałem w niej tylko zmęczoną kobietę, która nie potrafi już dźwigać ciężaru samotności.
Nasz syn, Paweł, wyjechał do Warszawy pół roku temu. Powiedział wtedy: „Nie mogę tu dłużej zostać. Duszę się.” Pamiętam ten dzień jak przez mgłę – krzyk, trzask drzwi, cisza po jego wyjściu. Anna płakała całą noc, a ja udawałem twardego. W środku jednak coś we mnie pękło.
Od tamtej pory każdy poranek zaczynał się tak samo – od czekania. Anna parzyła kawę i siadała przy oknie, wypatrując znajomej sylwetki na drodze prowadzącej do wsi. Ja wychodziłem na ganek i patrzyłem na rzekę. Czasem wydawało mi się, że słyszę jego głos albo śmiech. Ale to były tylko złudzenia.
– Marek… – Anna przerwała moje myśli. – Może powinniśmy do niego zadzwonić?
Pokręciłem głową. – Jeśli będzie chciał wrócić, sam zadzwoni.
– Ale przecież…
– Przestań! – wybuchłem nagle. – Ile razy mam ci powtarzać? On jest dorosły! Sam wybrał!
Anna odwróciła wzrok. Widziałem łzy w jej oczach, ale nie potrafiłem już cofnąć słów. Zawsze byłem uparty. Ojciec mówił mi kiedyś: „Upór to zaleta tylko wtedy, gdy masz rację.” A ja? Czy miałem rację?
Wróciłem do domu i usiadłem przy stole. Na ścianie wisiało stare zdjęcie – ja z Pawłem nad rzeką, jeszcze mały chłopiec z uśmiechem od ucha do ucha. Wtedy wszystko wydawało się prostsze. Nie było kłótni o studia, o pracę w gospodarstwie, o marzenia.
Pamiętam naszą ostatnią rozmowę przed jego wyjazdem:
– Tato, ja nie chcę całe życie orać tego pola! Chcę czegoś więcej!
– A co jest złego w tym polu? Dzięki niemu masz co jeść!
– Ale ja chcę żyć inaczej! Chcę być kimś!
– Dla mnie jesteś nikim, jeśli zostawiasz rodzinę!
Te słowa wracają do mnie każdej nocy. Czy naprawdę tak myślałem? Czy tylko chciałem go zranić?
Anna weszła do kuchni i zaczęła krzątać się przy garnkach. Udawała, że wszystko jest w porządku, ale widziałem jej drżące ręce.
– Marek… Może pojedziemy do niego? Zobaczymy, jak sobie radzi?
– Nie będę się przed nim płaszczył! – burknąłem.
– To nie o ciebie chodzi…
Zamilkliśmy oboje. W domu zrobiło się duszno od niewypowiedzianych słów.
Po południu przyszedł sąsiad, pan Zbyszek.
– Dzień dobry, Marku! Co słychać?
– Jak zwykle… – mruknąłem.
– A Paweł? Pisał coś?
– Nie.
Zbyszek spojrzał na mnie ze współczuciem.
– Wie pan… Mój Tomek też wyjechał do miasta. Rzadko dzwoni. Ale jak przyjeżdża, to zawsze mówi: „Tato, tęskniłem.” Może i wasz Paweł zatęskni?
Uśmiechnąłem się smutno.
Wieczorem Anna siedziała na ławce przed domem. Usiadłem obok niej.
– Pamiętasz, jak Paweł pierwszy raz złowił rybę? – zapytała nagle.
– Pamiętam… Był taki dumny.
– Wtedy powiedziałeś mu: „Jesteś prawdziwym mężczyzną.” On tak bardzo chciał cię zadowolić…
Poczułem ukłucie żalu.
– Może za bardzo chciałem go wychować po swojemu…
– On cię kocha, Marek. Tylko boi się wrócić.
Siedzieliśmy długo w ciszy. Nad rzeką unosiła się mgła, a gdzieś daleko zaszczekał pies.
Następnego dnia rano Anna znowu stała przy oknie.
– Czekaj na niego… – szepnęła do siebie.
A ja? Ja też czekałem. Każdego dnia coraz bardziej tęskniłem za synem i coraz mniej rozumiałem samego siebie. Czy naprawdę warto było poświęcić miłość dla dumy? Czy można naprawić to, co zostało złamane?
Może kiedyś Paweł wróci. Może znajdziemy jeszcze wspólny język. Ale czy będziemy umieli sobie wybaczyć?
Czasami zastanawiam się: ile jeszcze trzeba czekać, żeby zrozumieć własne błędy? I czy każdy powrót jest możliwy?