Wybiorę Cię… Historia Ewy i Marty – o przyjaźni, zazdrości i cenie marzeń

— Ewa, nie możesz tak po prostu zostawić wszystkiego! — głos mamy drżał, a jej dłonie ściskały rąbek fartucha, jakby to miało ją ochronić przed moją decyzją.

Stałam w kuchni, patrząc przez okno na szare podwórko, gdzie ojciec właśnie wracał z pracy. Znowu był podpity. W powietrzu czuć było zapach wilgoci i starego tynku. — Mamo, ja nie chcę tu zostać. Nie chcę skończyć jak ty — powiedziałam cicho, ale stanowczo. Wiedziałam, że ją ranię, ale jeszcze bardziej bolała mnie myśl, że mogłabym tu utknąć na zawsze.

Po maturze spakowałam walizkę i wyjechałam do Krakowa. Rodzice nie rozumieli mojej decyzji. Ojciec nawet nie przyszedł się pożegnać. Mama płakała, ale wiedziałam, że muszę to zrobić dla siebie.

Na uczelni od razu zwróciłam uwagę na Martę. Była piękna, pewna siebie, z tych dziewczyn, które zawsze wiedzą, co powiedzieć i jak się zachować. Miała długie ciemne włosy i spojrzenie, które potrafiło przeniknąć na wskroś. Siedziałyśmy obok siebie na pierwszych zajęciach z literatury współczesnej. — Masz może notatki z liceum? — zapytała z uśmiechem. Tak zaczęła się nasza znajomość.

Od tamtej pory widywano nas zawsze razem. Chodziłyśmy na kawę do małych kawiarni przy Rynku, uczyłyśmy się wspólnie do egzaminów, zwierzałyśmy się sobie z najskrytszych sekretów. Marta pochodziła z Warszawy, jej rodzice byli lekarzami. Miała wszystko: pieniądze, mieszkanie w centrum miasta, kontakty. Ja miałam tylko siebie i marzenia.

Z czasem zaczęłam czuć się przy niej coraz mniejsza. Kiedyś powiedziała mi: — Ewa, ty jesteś taka ambitna. Wiesz, że możesz osiągnąć wszystko? — Ale w jej głosie słyszałam nutę ironii. Czy naprawdę wierzyła we mnie? Czy tylko się ze mnie śmiała?

Pewnego wieczoru siedziałyśmy w jej mieszkaniu. Marta nalała nam wina i zaczęła opowiadać o swoim chłopaku, Piotrku. — Jest taki inny niż wszyscy — mówiła z błyskiem w oku. — Chciałabym cię z nim poznać.

Zgodziłam się niechętnie. Spotkaliśmy się kilka dni później w klubie. Piotrek był czarujący, inteligentny, miał w sobie coś magnetycznego. Przez cały wieczór rozmawialiśmy o książkach i filmach. Marta patrzyła na nas z ukosa, a ja czułam narastające napięcie.

Po tamtym spotkaniu zaczęłam dostawać od Piotrka wiadomości. Najpierw niewinne: „Hej, co słychać?” Potem coraz bardziej osobiste: „Myślisz czasem o tym wieczorze?” Wiedziałam, że to niebezpieczne. Marta była moją przyjaciółką. Ale czy naprawdę? Coraz częściej miałam wrażenie, że traktuje mnie jak swoją własność.

Wszystko pękło pewnego zimowego popołudnia. Siedziałyśmy w kawiarni przy Plantach. Marta była spięta, bawiła się łyżeczką od kawy.

— Wiem o wszystkim — powiedziała nagle. — Piotrek mi powiedział.

Zamarłam.

— Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami — ciągnęła dalej. — Ale ty zawsze musisz być w centrum uwagi, prawda? Nawet jeśli chodzi o mojego chłopaka.

— To nie tak… — zaczęłam tłumaczyć się drżącym głosem.

— Wiesz co? Może powinnaś wrócić do swojego miasteczka. Tam przynajmniej nikt nie będzie ci zazdrościł — rzuciła z pogardą.

Wyszłam z kawiarni z płaczem. Przez kilka dni nie mogłam dojść do siebie. Czułam się zdradzona i upokorzona. Dzwoniłam do mamy, ale ona tylko powtarzała: „A nie mówiłam? Tam na ciebie nie czekają lepsze rzeczy”.

Na uczelni wszyscy wiedzieli już o naszej kłótni. Marta była popularna, miała swoich ludzi wszędzie. Zaczęły krążyć plotki: że rozbiłam jej związek, że jestem fałszywa i wyrachowana. Nikt nie chciał ze mną rozmawiać.

Zostałam sama.

Przez kilka tygodni żyłam jak cień samej siebie. Przestałam chodzić na zajęcia, zamknęłam się w wynajmowanym pokoju na obrzeżach miasta. Czułam się nikim.

Pewnego dnia zadzwonił ojciec. Był trzeźwy pierwszy raz od miesięcy.

— Ewa… Wiem, że ci ciężko — powiedział cicho. — Ale pamiętaj, że jesteś silniejsza niż myślisz. Nie pozwól nikomu decydować za ciebie.

Te słowa coś we mnie przełamały.

Postanowiłam wrócić na uczelnię. Zaczęłam od nowa – sama, bez Marty i jej znajomych. Było ciężko, ale powoli odzyskiwałam pewność siebie. Znalazłam pracę w księgarni, poznałam nowych ludzi.

Marta próbowała jeszcze kilka razy nawiązać kontakt – wysyłała krótkie wiadomości: „Może pogadamy?” Ale już nie chciałam wracać do tej relacji.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba wybrać siebie, nawet jeśli oznacza to samotność i ból. Czy warto było poświęcić przyjaźń dla własnych marzeń? Czy można być szczęśliwym bez akceptacji innych?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania – ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu wybrać za mnie mojej drogi.