„Nie słyszałem słów mamy – aż do tego dnia. Moja walka o normalność w świecie pełnym ciszy”
– Mamo, dlaczego ja nie słyszę tak jak Bartek? – zapytałem, patrząc na jej łzy, które spływały po policzkach. Byłem wtedy małym chłopcem, miałem może pięć lat. Widziałem, jak mama ściska moją dłoń mocniej niż zwykle. W naszym mieszkaniu na warszawskim Bródnie panowała cisza, która dla mnie była czymś naturalnym – nie znałem przecież innego świata.
Urodziłem się bez małżowin usznych. Lekarze w szpitalu na Inflanckiej mówili moim rodzicom, że to rzadkość, że nie wiadomo, czy kiedykolwiek będę słyszał. Ojciec wtedy wyszedł na korytarz i długo nie wracał. Mama została przy mnie, głaskała mnie po głowie i powtarzała: „Jesteś cudem, Michałku. Damy radę”.
W przedszkolu dzieci patrzyły na mnie jak na dziwaka. Bartek, mój sąsiad z klatki, kiedyś zapytał: – Michał, czemu nie masz uszu? Czy to boli?
Nie bolało. Bolały tylko spojrzenia i szepty za plecami. Bolało to, że nie mogłem usłyszeć śmiechu mamy ani bajek czytanych przez tatę. Rodzice nauczyli mnie czytać z ruchu warg i migać podstawowe słowa. Ale czułem się inny. Nawet babcia, która zawsze była dla mnie wsparciem, czasem patrzyła na mnie z troską i mówiła do mamy: – Aniu, co z niego wyrośnie? Przecież on nigdy nie będzie normalny.
W domu coraz częściej pojawiały się kłótnie. Ojciec miał żal do świata – a może do siebie? – że nie potrafi mi pomóc. Krzyczał, że lekarze są bezradni, że państwo nie daje wsparcia takim jak ja. Mama płakała nocami w kuchni, myśląc, że nie słyszę jej szlochu.
Pamiętam dzień, kiedy mama wróciła z pracy z błyskiem w oku. – Michałku, jest szansa! – powiedziała. – W Poznaniu robią operacje rekonstrukcji uszu i wszczepienia implantów przewodnictwa kostnego. To kosztuje fortunę…
Ojciec tylko machnął ręką: – Skąd weźmiemy tyle pieniędzy? Przecież nawet na wakacje nas nie stać!
Ale mama się nie poddała. Zaczęła pisać do fundacji, organizować zbiórki internetowe. Sąsiedzi przynosili ciasta na kiermasz, Bartek z rodzicami rozdawali ulotki pod kościołem. Nawet babcia sprzedała swoje złote kolczyki.
Przez pół roku żyliśmy nadzieją i strachem. Każdy telefon mógł być tym najważniejszym. W końcu zadzwonili z kliniki: – Jest termin! Za trzy tygodnie!
W szpitalu czułem się jak w innym świecie. Lekarze mówili do mnie powoli i wyraźnie, pielęgniarki głaskały po głowie. Mama trzymała mnie za rękę aż do sali operacyjnej.
– Michałku, jesteś dzielny. Za chwilę wszystko się zmieni – szepnęła.
Operacja trwała siedem godzin. Gdy się obudziłem, czułem ból i miałem głowę owiniętą bandażami. Przez kilka dni żyłem w zawieszeniu – czy się udało? Czy będę słyszał?
Pierwsze dźwięki przyszły niespodziewanie. Lekarz podłączył implanty i powiedział coś do mamy. Nagle poczułem wibracje w czaszce i… usłyszałem jej głos! Cichy, drżący: – Michałku…
Zalałem się łzami. Mama też płakała, a ojciec pierwszy raz od lat przytulił mnie mocno i powiedział: – Synu, jesteś bohaterem.
Powrót do domu był jak nowe narodziny. Słyszałem szczekanie psa sąsiadów, szum tramwajów za oknem i śmiech Bartka na podwórku. Ale świat dźwięków był też przerażający – każdy hałas wydawał się zbyt głośny, każdy szept był jak krzyk.
W szkole dzieci patrzyły na mnie inaczej. Nauczycielka poprosiła klasę o ciszę i powiedziała: – Michał wrócił do nas po trudnej operacji. Teraz będzie słyszał wasze głosy.
Bartek podszedł do mnie na przerwie:
– I jak to jest?
– Dziwnie… Wszystko jest nowe – odpowiedziałem.
– To teraz możesz słuchać muzyki! – ucieszył się.
Wieczorami siedziałem z mamą przy stole i słuchałem jej opowieści o dzieciństwie w PRL-u, o tym jak marzyła, żebym kiedyś zatańczył na szkolnej dyskotece bez wstydu.
Ale nie wszystko było łatwe. Ojciec coraz częściej znikał z domu – mówił, że musi pracować więcej, żeby spłacić długi po operacji. Mama była zmęczona, ale szczęśliwa.
Pewnego dnia babcia przyszła do nas z ciastem i powiedziała:
– Michałku, jesteś dowodem na to, że cuda się zdarzają.
Patrzyłem na nią i myślałem o wszystkich dzieciach takich jak ja – o tych, którym nikt nie chce pomóc, bo są „za trudni”, „za drodzy”, „za inni”.
Dziś mam trzynaście lat i wiem jedno: cisza już nigdy nie będzie moim więzieniem. Ale czy świat jest gotowy zaakceptować takich jak ja? Czy potrafimy naprawdę słuchać siebie nawzajem?