Randkowy chaos w Warszawie: Jak moja siostra próbowała znaleźć mi miłość (i prawie zrujnowała nam życie)

— No i co z tego, że masz trzydzieści lat? — syknęła Marta, stukając paznokciami o blat kuchenny. — To nie znaczy, że musisz być sama do końca życia!

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Był piątek wieczór, a ja marzyłam tylko o kocu i serialu. Ale Marta miała już plan: „Wyciągnę cię do ludzi, zobaczysz, jeszcze będziesz mi dziękować”.

— Marta, ja naprawdę nie potrzebuję… — zaczęłam, ale przerwała mi machnięciem ręki.

— Potrzebujesz! — powiedziała stanowczo. — I babcia Barbara też tak uważa. Wiesz, co powiedziała ostatnio? Że jak nie znajdziesz sobie chłopaka do końca roku, to zapisze mieszkanie na kota sąsiadki.

Zacisnęłam zęby. Babcia Barbara była mistrzynią szantażu emocjonalnego. Od kiedy skończyłam dwadzieścia pięć lat, każde rodzinne spotkanie zamieniało się w przesłuchanie: „A kiedy ślub?”, „A dzieci?”, „A może chociaż pies?”

Marta była moją młodszą siostrą i przeciwieństwem mnie. Ona zawsze miała adoratorów na pęczki — wystarczyło, że weszła do kawiarni, a już trzech facetów proponowało jej kawę. Ja? Ja byłam tą „fajną koleżanką”, którą wszyscy lubili, ale nikt nie zapraszał na randki.

Tego wieczoru Marta wyciągnęła mnie do klubu na Nowym Świecie. Było głośno, tłoczno i duszno. Marta od razu zniknęła w tłumie, a ja zostałam przy barze z drinkiem w ręku. Po godzinie podszedł do mnie jakiś chłopak.

— Cześć, jestem Tomek — powiedział z uśmiechem.

— Cześć — odpowiedziałam niepewnie.

Rozmowa była sztywna. Tomek opowiadał o swojej pracy w korporacji i o tym, jak bardzo lubi biegać. Ja próbowałam się uśmiechać, ale czułam się jak na rozmowie kwalifikacyjnej. Po dziesięciu minutach wymówiłam się bólem głowy i uciekłam na zewnątrz.

Marta znalazła mnie na schodach przed klubem.

— No i jak? — zapytała z nadzieją.

— Marta, ja nie chcę tak… na siłę — westchnęłam.

— Ale musisz się otworzyć! — upierała się. — Nie możesz wiecznie siedzieć w domu!

Kolejne tygodnie wyglądały podobnie. Marta umawiała mnie na randki przez aplikacje, ciągnęła do nowych miejsc, przedstawiała swoim znajomym. Każda próba kończyła się fiaskiem: raz chłopak okazał się żonaty, innym razem był zapatrzony w siebie albo po prostu nudny jak flaki z olejem.

W międzyczasie babcia Barbara dzwoniła codziennie:

— Dziecko, kiedy przyprowadzisz kogoś na obiad? Ja już nie mam siły piec tych serników na próżno!

Czułam coraz większą presję. Zaczęłam się zastanawiać: Może faktycznie coś ze mną nie tak? Może powinnam się bardziej starać?

Pewnego dnia Marta przyszła do mnie z nowym pomysłem.

— Znam świetnego chłopaka! Pracuje z moją koleżanką w banku. Jest przystojny, inteligentny i… szuka dziewczyny!

Nie miałam już siły protestować. Zgodziłam się na spotkanie.

Spotkaliśmy się w małej kawiarni na Mokotowie. Michał był rzeczywiście przystojny i uprzejmy. Rozmawiało nam się całkiem dobrze — aż do momentu, gdy zaczął mówić o swoich planach na przyszłość.

— Wiesz, ja to bym chciał mieć trójkę dzieci i dom pod Warszawą — powiedział z entuzjazmem.

Zamarłam. Ja ledwo dawałam radę podlewać kwiatki na balkonie.

Po spotkaniu Marta zadzwoniła od razu:

— No i jak?!

— Fajny chłopak, ale chyba nie dla mnie — odpowiedziałam szczerze.

— Ty naprawdę jesteś niemożliwa! — krzyknęła. — Każdy ci nie pasuje!

Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się beznadziejna. Czy naprawdę jestem aż tak wybredna? Czy może po prostu… nie chcę tego wszystkiego?

Następnego dnia babcia Barbara przyszła niezapowiedziana.

— Dziecko, usiądź — powiedziała poważnie. — Ja wiem, że ci trudno. Ale życie jest krótkie. Nie czekaj za długo.

Spojrzałam jej w oczy i po raz pierwszy odważyłam się powiedzieć to głośno:

— Babciu, ja nie chcę być z kimś tylko dlatego, że wszyscy tego oczekują. Chcę być szczęśliwa po swojemu.

Babcia westchnęła ciężko.

— Może masz rację… Ale pamiętaj: samotność też potrafi być okrutna.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Marta przez kilka dni się do mnie nie odzywała. W końcu przyszła z butelką wina i przeprosinami.

— Przepraszam, że cię tak naciskałam — powiedziała cicho. — Po prostu chciałam ci pomóc.

Przytuliłyśmy się mocno.

Od tamtej pory postanowiłam żyć po swojemu. Przestałam szukać miłości na siłę. Zaczęłam spotykać się ze znajomymi dla przyjemności, a nie z nadzieją na „coś więcej”.

I wiecie co? Po kilku miesiącach poznałam Pawła — przypadkiem, w księgarni na Powiślu. Rozmawialiśmy o książkach przez godzinę i nawet nie zauważyliśmy upływu czasu.

Nie wiem jeszcze, co z tego będzie. Ale pierwszy raz od dawna czuję spokój.

Czy naprawdę musimy spełniać oczekiwania innych kosztem własnego szczęścia? A może warto czasem poczekać i pozwolić życiu nas zaskoczyć?