W cieniu rodzinnych tajemnic: Opowieść o dorastaniu wśród niedopowiedzeń

– Gdzie są moje zeszyty z rysunkami?! – krzyknęłam, wbiegając do salonu. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy, a moja mama, pani Teresa, siedziała przy stole z gazetą, jakby świat się nie walił. – Mamo! Odpowiedz mi! To były moje prace na konkurs!

– O Boże, Zuzia, znowu te twoje fanaberie. Oddałam je cioci Halinie, jej wnuczka uwielbia rysować. Przecież ty już jesteś w liceum, nie będziesz się bawić kredkami jak dziecko – odpowiedziała chłodno, nawet nie podnosząc wzroku znad krzyżówki.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce przez gardło. To nie był pierwszy raz. W naszym mieszkaniu na warszawskim Bródnie wszystko, co moje, mogło w każdej chwili zniknąć – ubrania, książki, nawet pamiątki po babci. Mama zawsze miała gotową wymówkę: „Komuś bardziej się przyda”, „Nie masz już na to czasu”, „Nie bądź egoistką”.

– Mamo, to były moje rzeczy! – łzy napłynęły mi do oczu. – Nie możesz tak po prostu ich oddawać!

– Zuzia, przestań robić sceny. W tym domu nie ma miejsca na sentymenty. Życie jest trudne, musisz się nauczyć oddawać, a nie tylko brać – rzuciła i wróciła do czytania.

Wybiegłam na klatkę schodową, trzaskając drzwiami. Sąsiadka z naprzeciwka spojrzała na mnie z politowaniem. Zawsze słyszała nasze kłótnie przez cienkie ściany.

Miałam piętnaście lat i czułam się jak intruz we własnym domu. Ojciec odszedł, gdy byłam mała – podobno „nie wytrzymał z mamą”. Babcia zmarła, zanim zdążyłam ją dobrze poznać. Zostałyśmy same: ja i mama, która nigdy nie mówiła „kocham”, za to często powtarzała: „Nie rób mi wstydu”.

Z czasem nauczyłam się chować swoje skarby – listy od przyjaciółki Marty, stare zdjęcia z kolonii, medal za drugie miejsce w konkursie matematycznym. Wszystko trzymałam w pudełku po butach pod łóżkiem. Ale nawet to nie było bezpieczne.

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i zobaczyłam mamę grzebiącą w moim pokoju.

– Co robisz?!

– Szukam twojej legitymacji szkolnej. Po co ci tyle śmieci pod łóżkiem? – rzuciła z pogardą.

– To nie są śmieci! To moje wspomnienia!

– Wspomnienia? Lepiej byś się uczyła do matury, zamiast żyć przeszłością. Zresztą… – machnęła ręką i wyszła.

Z czasem przestałam walczyć. Przestałam mówić o swoich marzeniach, bo wiedziałam, że zostaną wyśmiane albo zignorowane. Kiedy powiedziałam mamie, że chcę studiować psychologię na UW, usłyszałam:

– Psychologia? A kto ci za to zapłaci? I co potem będziesz robić? Siedzieć w domu jak ciotka Halina i narzekać na życie? Lepiej idź na ekonomię albo informatykę. Tam przynajmniej zarobisz na siebie.

Nie miałam nikogo, kto by mnie wsparł. Marta wyjechała z rodzicami do Gdańska. W szkole byłam raczej cicha – nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Zazdrościłam koleżankom, które mogły rozmawiać z mamami o wszystkim: o pierwszych randkach, o problemach w szkole, o głupich serialach.

U nas w domu rozmawiało się tylko o rachunkach i obowiązkach.

Najgorsze były święta. Wigilia u nas wyglądała jak obowiązek do odhaczenia: barszcz z uszkami z proszku, karp kupiony na ostatnią chwilę w Biedronce i mama narzekająca na wszystko – na politykę, na sąsiadów, na mnie.

– Zuzia, nie siedź tak przy stole jak kłoda! Uśmiechnij się chociaż raz! – syknęła podczas jednej z Wigilii.

– Nie mam powodu – odpowiedziałam cicho.

– Boże, co ja za karę dostałam taką córkę… – westchnęła teatralnie.

Wtedy postanowiłam: wyjadę stąd jak najdalej. Zdam maturę i pójdę na studia dzienne do Krakowa albo Wrocławia. Byle dalej od tego domu.

Ale życie nie jest takie proste. Nie dostałam się na wymarzoną psychologię – zabrakło mi kilku punktów. Mama triumfowała:

– A nie mówiłam? Trzeba było słuchać matki!

Zaczęłam pracować w sklepie spożywczym niedaleko domu. Zarabiałam grosze, ale przynajmniej miałam swoje pieniądze i mogłam kupić sobie coś bez pytania o pozwolenie.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam obcą dziewczynę siedzącą w moim pokoju.

– Kim jesteś?!

– Jestem Paulina, córka koleżanki twojej mamy. Mam tu mieszkać przez jakiś czas… Twoja mama mówiła, że się zgodzisz.

Poczułam się jak gość we własnym życiu. Mama nawet mnie nie zapytała o zdanie.

– Mamo! Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?!

– Przesadzasz! Paulina potrzebuje pomocy. Ty i tak całymi dniami siedzisz w pracy albo zamknięta w pokoju. Nauczysz się dzielić przestrzenią.

Paulina była miła, ale czułam do niej żal – zupełnie irracjonalny. To nie jej wina, że moja mama traktuje mnie jak powietrze.

Z czasem zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że Paulina uciekła od ojczyma-alkoholika i matki, która udawała, że wszystko jest w porządku. Byłyśmy do siebie podobne – obie niewidzialne dla swoich rodzin.

Pewnego wieczoru Paulina zapytała:

– Zuzia… czemu twoja mama jest taka chłodna?

Zastanowiłam się chwilę.

– Nie wiem… Może sama nigdy nie dostała czułości? Może boi się okazać słabość? Albo po prostu… nie potrafi kochać?

Paulina przytuliła mnie mocno. Po raz pierwszy od dawna poczułam się mniej samotna.

Kilka miesięcy później Paulina wyprowadziła się do swojej ciotki pod Warszawą. Ja zostałam sama z mamą i jej wiecznym niezadowoleniem.

Któregoś dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam pusty pokój – mama wyrzuciła moje stare książki i zdjęcia ze szkolnych lat.

– Po co ci to wszystko? Trzeba zrobić miejsce na nowe rzeczy – powiedziała bez emocji.

Wtedy pękło we mnie coś na zawsze.

Spakowałam walizkę i wyprowadziłam się do wynajmowanego pokoju na Pradze. Mama nie zadzwoniła przez dwa miesiące. Kiedy w końcu zadzwoniła, usłyszałam tylko:

– No i co? Lepiej ci tam?

– Tak – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Dziś mam dwadzieścia sześć lat. Pracuję jako asystentka w poradni psychologicznej i studiuję zaocznie psychologię. Mam kilku przyjaciół i kota o imieniu Figa. Z mamą rozmawiam rzadko – głównie o pogodzie i zdrowiu.

Czasem zastanawiam się: czy można wybaczyć rodzinie brak miłości? Czy da się nauczyć kochać siebie po latach życia w cieniu niedopowiedzeń?

A wy? Czy ktoś z was też musiał nauczyć się być dla siebie rodziną?