„Lenistwo czy rozsądek? Jak nowy sprzęt podzielił moją rodzinę i zmusił mnie do walki o własne wybory”
— Naprawdę musiałaś kupić tę zmywarkę? — głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam oparta o blat, jeszcze z kluczami w dłoni, a ona patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby właśnie zobaczyła rachunek za prąd wyższy o tysiąc złotych.
— Mamo, to nie tylko zmywarka. W końcu mam też nową pralkę i ekspres do kawy. Oszczędzałam na to prawie rok — odpowiedziałam cicho, czując jak narasta we mnie fala frustracji.
— Oszczędzałaś? — prychnęła babcia, która właśnie weszła do kuchni z gazetą pod pachą. — Za moich czasów człowiek miał dwie ręce i nie narzekał. Teraz młodzi wszystko chcą mieć podane na tacy.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Przez ostatnie miesiące odkładałam każdą złotówkę, rezygnowałam z wyjść ze znajomymi, kupowałam tańsze jedzenie, żeby tylko uzbierać na te urządzenia. Praca w biurze rachunkowym nie dawała kokosów, ale marzyłam o tym, by po powrocie do domu nie musieć spędzać godzin przy garach czy pralce. Chciałam mieć czas dla siebie, na książkę, na spacer, na oddech.
Ale nikt tego nie widział. W oczach mamy i babci byłam po prostu leniwa.
— Kiedyś ludzie nie mieli takich wygód i żyli — ciągnęła mama, kręcąc głową. — Ty nawet nie wiesz, co to znaczy ciężka praca.
— Mamo, ja pracuję codziennie po osiem godzin, czasem więcej. Sama płacę rachunki, sama gotuję, sprzątam…
— Ale teraz już nie będziesz musiała! — przerwała mi babcia z ironicznym uśmiechem. — Zmywarka zrobi za ciebie wszystko.
Poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam się rozpłakać przy nich, więc odwróciłam się i udawałam, że szukam czegoś w szafce.
Wróciły wspomnienia z dzieciństwa: mama zawsze powtarzała, że trzeba być zaradnym, nie liczyć na innych. Babcia opowiadała historie o wojnie, o tym jak prała ubrania w rzece i gotowała na piecu węglowym. Dla nich wygoda była synonimem słabości.
A ja? Ja chciałam po prostu żyć trochę łatwiej.
Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra, Ania. Młodsza ode mnie o trzy lata, mieszkała w Warszawie i pracowała w korporacji.
— Słyszałam, że kupiłaś sobie sprzęt marzeń! — powiedziała z entuzjazmem.
— Tak… ale w domu wojna — westchnęłam ciężko.
— U nas to samo było, jak zamówiłam robota sprzątającego. Mama przez tydzień nie odzywała się do mnie normalnie. Ale wiesz co? Po miesiącu sama zaczęła go używać.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Może rzeczywiście potrzeba czasu?
Następnego dnia wróciłam z pracy późno. W kuchni panowała cisza. Mama siedziała przy stole z filiżanką herbaty.
— Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłyśmy — powiedziała cicho. — Po prostu… boję się, że za bardzo się zmieniasz. Że zapomnisz o tym, co ważne.
Usiadłam naprzeciwko niej.
— Mamo, ja nie chcę zapominać. Chcę tylko mieć trochę więcej czasu dla siebie. Nie chcę całego życia spędzić przy garach i praniu.
Spojrzała na mnie uważnie.
— Może masz rację… Czasy się zmieniają. Ale wiesz… czasem boję się, że przez te wszystkie udogodnienia ludzie przestaną być sobie potrzebni.
Zamilkłyśmy na chwilę. Zrozumiałam wtedy, że dla mamy to nie tylko kwestia sprzętu — to strach przed samotnością, przed tym, że technologia zastąpi relacje.
Kilka dni później babcia przyszła do mnie z kubkiem kawy.
— Dobrze ci ta kawa wyszła — mruknęła niechętnie.
— Ekspres robi robotę — uśmiechnęłam się lekko.
Babcia spojrzała na mnie spod byka.
— Ale ty ją wybrałaś i zaparzyłaś dla mnie. Może to jednak nie takie złe…
Przez kolejne tygodnie powoli oswajałyśmy się z nową rzeczywistością. Mama zaczęła korzystać ze zmywarki („tylko czasem!”), babcia polubiła ekspres („ale herbaty mi nie zrobi!”). Ja miałam więcej czasu dla siebie i… dla nich.
Ale w pracy zaczęły się plotki.
— Ooo, widzę nowy telefon! — rzucił Paweł z działu IT. — Rozpieściłaś się!
— A co, nie wolno? — odpowiedziałam z przekąsem.
— No wiesz… niektórzy mówią, że teraz wszystko chcesz mieć łatwo — dodała Marta z księgowości.
Zacisnęłam zęby. Czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że ktoś może chcieć czegoś więcej niż minimum? Że można marzyć o wygodzie bez poczucia winy?
Wieczorem długo rozmyślałam nad tym wszystkim. Czy naprawdę jestem leniwa? Czy może po prostu chcę żyć po swojemu?
Czasem mam wrażenie, że w Polsce wygoda to grzech. Że jeśli nie cierpisz i nie harujesz ponad siły, to znaczy, że jesteś gorszy. Ale czy naprawdę musimy wybierać między szczęściem a akceptacją innych?
Może wygoda to nie lenistwo, tylko troska o siebie? Może warto czasem postawić na swoim?
A wy jak myślicie? Czy wygoda to słabość czy odwaga? Czy naprawdę trzeba cierpieć, żeby zasłużyć na szacunek?