„Nie jesteś gotowa na dziecko” – historia, która rozdarła moją rodzinę

– Nie dasz sobie rady, Marto. Oddaj go do adopcji, to będzie lepsze dla wszystkich – głos Pawła, mojego męża, odbijał się echem w mojej głowie, gdy leżałam na szpitalnym łóżku, jeszcze oszołomiona po cesarskim cięciu.

Nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Jeszcze kilka godzin wcześniej byłam przekonana, że wszystko pójdzie dobrze. Ciąża przebiegała wzorowo, lekarze chwalili moje wyniki, a ja czułam się silna i gotowa na nową rolę. Ale podczas porodu coś poszło nie tak. Słyszałam tylko urywane komendy lekarzy: „Tętno spada! Szybko na blok!”. Potem już tylko światło lamp operacyjnych i cisza.

Obudziłam się sama, bez dziecka przy piersi. Pielęgniarka powiedziała mi, że synek jest na intensywnej terapii noworodków. „Mała niewydolność oddechowa, ale walczymy” – dodała z wymuszonym uśmiechem. Chciałam wstać, pobiec do niego, ale nie miałam siły nawet podnieść głowy.

Wtedy wszedł Paweł. Zamiast wsparcia zobaczyłam w jego oczach strach i… rozczarowanie? Usiadł na krześle obok łóżka i przez chwilę milczał. W końcu wybuchł:

– Marta, ja nie wiem, czy my damy radę. Ty jesteś taka słaba… Ja nie chcę tak żyć! Może powinniśmy oddać go do adopcji? Przecież są ludzie, którzy lepiej się nim zajmą!

Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w twarz. To był nasz syn! Nasz wymarzony Michałek! Jak on może tak mówić?

– Paweł, co ty wygadujesz?! – wyszeptałam z trudem. – To nasze dziecko…

– Ale ty nie jesteś gotowa! – przerwał mi brutalnie. – Widzisz siebie? Ledwo żyjesz po tym wszystkim. Ja też nie wiem, czy dam radę. Może to znak…

W tamtej chwili zrozumiałam, że jestem sama. Moja mama, Halina, zadzwoniła tego samego dnia. „Córeczko, wszystko będzie dobrze! Michałek jest silny, ty też dasz radę!” – jej głos był pełen czułości i nadziei. Ale Paweł… Paweł już wtedy się oddalał.

Przez kolejne dni leżałam w szpitalu i walczyłam o każdy oddech Michałka. Lekarze mówili: „Jest coraz lepiej”, ale ja widziałam tylko rurki i monitory. Każda godzina była jak wieczność. Paweł przychodził coraz rzadziej. Raz przyniósł mi kawę i powiedział:

– Rozmawiałem z twoją ciotką Zosią. Ona zna kogoś, kto nie może mieć dzieci…

– Przestań! – krzyknęłam przez łzy. – Nie chcę tego słuchać!

W końcu wypisali mnie do domu. Michałek został jeszcze dwa dni na obserwacji. Wróciłam do pustego mieszkania – Paweł wyjechał „na kilka dni do rodziców”. Moja mama przyjechała do mnie i razem czekałyśmy na telefon ze szpitala.

Kiedy wreszcie mogłam zabrać synka do domu, czułam się jak bohaterka własnego życia. Trzymałam go w ramionach i obiecałam sobie: „Nigdy cię nie oddam”.

Ale wtedy zaczęły się prawdziwe problemy. Michałek płakał całe noce, miał kolki i nie chciał jeść z butelki. Byłam wykończona. Mama pomagała jak mogła, ale miała swoje zdrowotne problemy.

Paweł wrócił po tygodniu. Wszedł do pokoju, spojrzał na mnie i Michałka i powiedział:

– Nadal uważam, że to błąd.

Nie spałam wtedy całą noc. Rozważałam wszystko: czy rzeczywiście jestem złą matką? Czy powinnam oddać synka komuś innemu? Ale kiedy rano spojrzałam w jego małe oczka, wiedziałam, że nie mogę tego zrobić.

Rodzina Pawła zaczęła naciskać: „Marta, pomyśl o przyszłości! Jesteście młodzi, możecie jeszcze mieć dzieci…”. Moja teściowa przyjechała raz i powiedziała:

– Lepiej oddać teraz niż potem żałować.

Czułam się jak w klatce. Każdy dzień był walką – o siebie, o synka, o resztki godności. Zaczęłam chodzić do psychologa. Pani Ania powiedziała mi coś ważnego:

– Marta, to twoje życie i twoje dziecko. Nikt nie ma prawa decydować za ciebie.

To dodało mi siły. Zaczęłam walczyć o siebie i Michałka jeszcze mocniej. Paweł coraz częściej znikał z domu pod pretekstem pracy. W końcu pewnego dnia zostawił mi kartkę: „Nie potrafię tak żyć. Przepraszam”.

Zostałam sama z dzieckiem i długami po wspólnym kredycie. Mama pomagała finansowo jak mogła, ale ledwo wiązałyśmy koniec z końcem.

Minęły miesiące. Michałek rósł jak na drożdżach – pierwszy uśmiech, pierwsze słowo („mama!”), pierwsze kroki… Każdy dzień był wyzwaniem i cudem jednocześnie.

Paweł odezwał się po roku – chciał „odwiedzić syna”. Przyszedł z nową partnerką i prezentem dla Michałka. Patrzyłam na nich i czułam mieszankę żalu i ulgi.

Dziś wiem jedno: nie jestem idealną matką, ale jestem najlepszą mamą dla mojego syna. Każda łza była tego warta.

Czasem pytam siebie: ile matek słyszy od najbliższych, że nie są wystarczająco dobre? Czy naprawdę musimy walczyć o prawo do własnego dziecka nawet wśród tych, którzy powinni nas wspierać?