Podarowałam im ziemię po mężu. Teraz chcą ją sprzedać, a ja czuję się zdradzona — czy naprawdę jestem tylko przeszkodą w ich życiu?
— Mamo, to nie jest takie proste. My naprawdę potrzebujemy tych pieniędzy — głos Pawła drżał, choć starał się brzmieć stanowczo. Stał w progu kuchni, a za nim, z założonymi rękami i chłodnym spojrzeniem, stała jego żona, Marta.
Patrzyłam na nich oboje, czując jak serce ściska mi się z bólu. Trzy lata temu pochowałam Staszka. Od tamtej pory dom był pusty, a cisza wieczorami dźwięczała w uszach jak wyrzut sumienia. Próbowałam wypełnić tę pustkę — obiady dla Pawła i Marty, rozmowy przy herbacie, drobne upominki. Ale to ziemia po Staszku była moim największym darem. Chciałam, żeby mieli coś swojego, żeby czuli się tu jak u siebie. Żeby ta ziemia — nasza ziemia — żyła dalej w rodzinie.
— Mamo, rozumiesz przecież, ile kosztuje mieszkanie w mieście. Marta jest w ciąży, musimy myśleć o przyszłości — Paweł próbował mówić spokojnie, ale widziałam w jego oczach niecierpliwość.
Marta odwróciła wzrok. Nigdy nie była z tych, co dużo mówią. Od początku czułam, że nie pasuje do naszej rodziny. Zawsze elegancka, zawsze trochę z boku. Nie lubiła wsi, nie lubiła zapachu świeżo skoszonej trawy ani brudnych butów po spacerze po polu.
— Ta ziemia to nie tylko kawałek pola — powiedziałam cicho. — To wspomnienia po waszym ojcu. Tu się wychowywałeś, Paweł. Tu biegałeś z kijem po łące, tu Staszek uczył cię jeździć traktorem.
Paweł westchnął ciężko.
— Mamo, czasy się zmieniły. My nie chcemy tu mieszkać. Nie damy rady tego utrzymać. A pieniądze ze sprzedaży pozwolą nam zacząć nowe życie w Gdańsku.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg ziemię — dosłownie i w przenośni. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, błagać ich, żeby się opamiętali. Ale wiedziałam, że to nic nie da.
Wróciły do mnie wspomnienia: Staszek wracający z pola z naręczem siana, śmiech Pawła bawiącego się z psem pod jabłonią, zapach świeżo upieczonego chleba unoszący się z kuchni. Wszystko to miało zostać sprzedane? Oddane obcym?
— A co jeśli kiedyś będziecie żałować? — spytałam cicho.
Marta spojrzała na mnie z chłodem.
— Proszę nas zrozumieć. To nasza decyzja.
Wiedziałam już wtedy, że straciłam coś więcej niż tylko kawałek ziemi. Straciłam syna — tego chłopca, który kiedyś tulił się do mojej spódnicy i obiecywał, że nigdy mnie nie zostawi.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień po domu. Sąsiadka, pani Zosia, próbowała mnie pocieszać:
— Pani Haniu, młodzi teraz inaczej myślą. Im nie zależy na tym co nasze… Ale może kiedyś wrócą?
Nie potrafiłam jej uwierzyć. Każdy kąt domu przypominał mi o tym, co tracę. Nawet pies — stary Burek — patrzył na mnie smutnymi oczami, jakby rozumiał mój ból.
Wieczorami pisałam listy do Staszka. Pisałam o tym, jak bardzo mi go brakuje i jak bardzo nie radzę sobie sama. Pisałam o Pawle — o tym, że nie poznaję już własnego syna.
Pewnego dnia Paweł przyszedł sam.
— Mamo… — zaczął niepewnie. — Wiem, że cię zawiedliśmy. Ale ja naprawdę chcę dla nas lepszego życia. Marta… ona się boi tej wsi. Boję się o nią i o dziecko.
Spojrzałam na niego długo.
— A ja boję się zostać sama — odpowiedziałam szczerze.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. Potem Paweł podszedł i przytulił mnie mocno.
— Przepraszam, mamo… Ale muszę żyć po swojemu.
Nie umiałam mu tego wybaczyć. Nie od razu.
Gdy przyszli po raz ostatni — już z dokumentami sprzedaży — podpisałam je drżącą ręką. Marta nawet nie spojrzała mi w oczy. Paweł pocałował mnie w czoło i wyszedł bez słowa.
Zostałam sama w pustym domu na skraju wsi. Ziemia za oknem już nie należała do mnie ani do mojej rodziny. Czułam się zdradzona przez własne dziecko.
Czasem myślę: czy naprawdę jestem tylko przeszkodą w ich życiu? Czy tradycja i wspomnienia nic już dziś nie znaczą? Może to ja powinnam nauczyć się odpuszczać… Ale jak pogodzić się ze stratą wszystkiego, co kochałam?