Zarabiam 4000 zł miesięcznie, z czego 2000 zł oddaję młodszej córce, a tylko 200 zł starszej. Ostatnio odkryłam coś, co zmieniło wszystko…

– Mamo, czy mogę dostać jeszcze trochę na książki? – głos Zosi, mojej młodszej córki, rozbrzmiewał w kuchni, gdy wracałam zmęczona po dwunastogodzinnej zmianie w piekarni.

Spojrzałam na nią, jak siedzi przy stole, z rozpuszczonymi włosami i oczami pełnymi oczekiwania. Zawsze była tą delikatniejszą, bardziej wrażliwą. Bez słowa sięgnęłam do portfela i podałam jej dwie stówki. Nawet nie zapytała, czy to nie za dużo. Wiedziała, że dam jej wszystko, czego potrzebuje.

W tym samym czasie starsza córka, Ania, wracała z pracy w sklepie spożywczym. Przechodziła obok nas, rzucając krótkie „cześć” i zamykając się w swoim pokoju. Zawsze była bardziej zamknięta w sobie. Odkąd ich ojciec, Janusz, zostawił nas dla młodszej kobiety z sąsiedniej wsi, Ania stała się jeszcze bardziej nieufna.

Przez lata zarabiałam niewiele – cztery tysiące złotych miesięcznie to nie majątek, zwłaszcza gdy połowę oddawałam Zosi na studia i mieszkanie w Krakowie. Ani dawałam tylko dwieście złotych na drobne wydatki. Tłumaczyłam sobie, że Zosia jest młodsza i bardziej potrzebuje wsparcia. Ania przecież już pracuje. Ale czy to naprawdę było sprawiedliwe?

Pewnego wieczoru, gdy wróciłam wcześniej do domu, usłyszałam cichy płacz dochodzący z pokoju Ani. Przystanęłam pod drzwiami.

– Dlaczego ona zawsze dostaje wszystko? – szeptała przez łzy do telefonu. – Ja muszę radzić sobie sama…

Serce mi się ścisnęło. Przez chwilę chciałam wejść i ją przytulić, ale zabrakło mi odwagi. Wróciłam do kuchni i usiadłam przy stole, patrząc na swoje spracowane dłonie. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Zosią.

– Zosiu, czy naprawdę potrzebujesz tyle pieniędzy? – zapytałam ostrożnie.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Mamo… Ja… Wiem, że dużo mi dajesz, ale… Ania mówiła coś?

Poczułam ukłucie winy.

– Nie chodzi o to. Po prostu chcę być sprawiedliwa wobec was obu.

Zosia spuściła wzrok.

– Wiem, że Ania ma ciężko. Ale ja też się boję… Boję się, że sobie nie poradzę bez twojej pomocy.

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Wtedy zadzwonił telefon Ani. Odebrała przy mnie.

– Tak, mamo? – jej głos był chłodny.

– Aniu… Chciałabym z tobą porozmawiać. O nas wszystkich.

Westchnęła ciężko.

– Nie wiem, czy jest o czym.

– Proszę.

Po południu usiadłyśmy we trzy przy stole. Czułam napięcie w powietrzu.

– Wiem, że nie byłam sprawiedliwa – zaczęłam drżącym głosem. – Dawałam więcej Zosi, bo bałam się, że sobie nie poradzi. Ale widzę teraz, jak bardzo cię to zraniło.

Ania spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Myślisz, że ja nie potrzebuję wsparcia? Że jestem twardsza tylko dlatego, że jestem starsza?

Zosia zaczęła płakać.

– Przepraszam cię, Aniu… Ja naprawdę nie chciałam ci zabierać mamy…

Wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Ania podeszła do Zosi i objęła ją mocno.

– To nie twoja wina – szepnęła. – Po prostu chciałabym czasem poczuć się ważna…

Patrzyłam na nie obie i łzy same napływały mi do oczu. Przez lata próbowałam być dobrą matką, a tymczasem podzieliłam własne dzieci.

Od tamtej rozmowy zaczęłyśmy wszystko od nowa. Podzieliłam pieniądze po równo i zaczęłam więcej rozmawiać z obiema córkami. Zosia znalazła pracę dorywczą na uczelni, a Ania zaczęła częściej wracać do domu na obiady. Nawet Janusz odezwał się po latach ciszy – chciał naprawić relacje z córkami.

Czasem myślę o tych wszystkich latach samotności i strachu o przyszłość moich dzieci. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można naprawić błędy przeszłości i zacząć od nowa? Może każda rodzina ma swoje tajemnice i rany – ważne tylko, by mieć odwagę je leczyć.