Nie jestem opiekunką – historia Katarzyny

— Kasia, mam dla ciebie niezbyt dobre wieści — powiedział Marek, odkładając łyżkę na talerz i spuszczając wzrok. — Z mamą jest naprawdę źle. Ma już osiemdziesiąt lat i nie radzi sobie sama. Potrzebuje stałej opieki.

Zamarłam, stojąc przy kuchennym blacie. W dłoniach ściskałam jeszcze wilgotną ścierkę, a w głowie kłębiły się myśli. Tego się właśnie obawiałam… — westchnęłam, próbując ukryć drżenie głosu. — A rozmawiałeś z Tomaszem? Chyba trzeba podjąć decyzję razem.

Marek wzruszył ramionami. — Wiesz, jaki jest Tomasz. Zawsze zajęty, zawsze coś ważniejszego. Powiedział, że nie może teraz brać wolnego w pracy. Że może dorzuci się finansowo, ale…

Poczułam, jak narasta we mnie złość. Oczywiście, że Tomasz. Najstarszy brat, który od lat mieszka w Warszawie i pojawia się tylko na święta. Zawsze gotów rzucić pieniądzem, byle nie musieć się angażować.

— A ty? — zapytałam cicho, patrząc na Marka. — Przecież masz rodzinę, dzieci…

— Wiem, Kasia. Ale wiesz, jak jest z Anią. Jej matka też chora, dzieci w szkole… Nie dam rady sam.

W tej chwili poczułam się tak, jakby cały ciężar świata spadł na moje barki. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, rzucić wszystkim i wybiec z domu. Ale nie mogłam. Byłam tą „odpowiedzialną”, tą „najbliżej”.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku obok śpiącego męża i patrzyłam w sufit. W głowie słyszałam głos mamy: „Nie chcę być ciężarem…”. Przypomniałam sobie jej drobne dłonie, kiedy jeszcze piekła dla nas szarlotkę, jej cichy śmiech podczas rodzinnych spotkań. Teraz była cieniem samej siebie — coraz częściej zapominała o lekach, gubiła się we własnym mieszkaniu.

Następnego dnia pojechałam do niej. Drzwi otworzyła mi sąsiadka, pani Zofia.

— Dzień dobry, Kasiu. Twoja mama znowu zapomniała zamknąć drzwi… Siedzi w kuchni, chyba coś gotuje.

Weszłam do środka i zobaczyłam mamę stojącą przy kuchence. Woda kipiała z garnka na podłogę.

— Mamo! — zawołałam, podbiegając do niej.

Spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem.

— Kasiu? Dobrze, że jesteś… Chciałam zrobić ci herbatę, ale…

Objęłam ją delikatnie i poczułam, jak bardzo jest krucha.

Tego wieczoru zadzwoniłam do Tomasza.

— Tomek, musimy porozmawiać poważnie — powiedziałam bez wstępów. — Mama nie radzi sobie sama. Potrzebuje opieki przez całą dobę.

Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech.

— Kasia… Ja naprawdę nie mogę teraz przyjechać. Praca, dzieci… Może znajdziemy jakąś opiekunkę? Zapłacę połowę kosztów.

— A kto będzie ją przytulał w nocy, kiedy się boi? Kto poda jej leki? Kto będzie z nią rozmawiał?

— Kasia… Proszę cię…

Rozłączyłam się bez słowa.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Rano praca w szkole, potem szybkie zakupy i do mamy. Wieczorem wracałam do domu wykończona psychicznie i fizycznie. Mąż próbował mnie wspierać, ale widziałam w jego oczach zmęczenie i frustrację.

— Kasiu, nie możesz tak dalej… Zaniedbujesz siebie, dzieci…

— A co mam zrobić? Zostawić mamę samą?

Pewnej nocy mama zadzwoniła do mnie o drugiej nad ranem.

— Kasiu… Boję się… Ktoś chodzi po mieszkaniu…

Zerwałam się z łóżka i pojechałam do niej w piżamie. Okazało się, że to tylko cień drzewa za oknem. Ale mama płakała jak dziecko.

W końcu przyszedł dzień, kiedy musiałam podjąć decyzję. Zadzwoniłam do Marka i Tomasza.

— Spotkajmy się u mamy jutro wieczorem — powiedziałam stanowczo.

Siedzieliśmy przy stole jak za dawnych lat. Mama spała w pokoju obok.

— Nie dam rady sama — powiedziałam cicho. — Nie jestem opiekunką. Mam własne życie, rodzinę… Potrzebujemy pomocy.

Marek spuścił głowę.

— Może dom opieki? — zaproponował niepewnie Tomasz.

Poczułam ukłucie w sercu. Dom opieki? Czy naprawdę tego chcemy?

Przez długie godziny rozmawialiśmy o możliwościach: opiekunka na godziny, dom dziennego pobytu, wsparcie sąsiadów. Każda opcja wydawała się zła lub niewystarczająca.

W końcu zgodziliśmy się zatrudnić opiekunkę na zmianę z nami i sąsiadką Zofią. Mama płakała, kiedy jej o tym powiedziałam.

— Nie chcę być ciężarem…

Przytuliłam ją mocno.

— Mamo, nigdy nie byłaś ciężarem. Po prostu czasem potrzebujemy pomocy.

Minęły tygodnie. Życie powoli wracało do normy, ale już nigdy nie było takie samo. Czułam się rozdarta między obowiązkami córki a własnym życiem. Czasem budziłam się w nocy z poczuciem winy i pytaniem: czy zrobiłam wszystko, co mogłam?

Dziś patrzę na mamę siedzącą przy oknie i myślę: czy naprawdę można być dobrą córką i jednocześnie nie zatracić siebie? Czy każda decyzja musi boleć? Może to właśnie jest dorosłość – pogodzenie się z tym, że nie da się uratować wszystkich.