„Nie chcę cię tu!” – Poród, który podzielił moją rodzinę na zawsze
– Nie chcę cię tu! – wykrzyczałam przez łzy, czując jak ból porodowy miesza się z narastającą paniką. Moja teściowa, pani Grażyna, stała przy łóżku porodowym z zaciśniętymi ustami, nie ruszając się ani o krok. Po drugiej stronie pustka – miejsce, gdzie powinna być moja mama. Zegar na ścianie wskazywał 3:17 nad ranem, a ja miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu.
Od tygodni planowałam ten dzień. To miał być mój trzeci poród, ale pierwszy, podczas którego chciałam mieć przy sobie obie najważniejsze kobiety w moim życiu – mamę i teściową. Chciałam, żeby poczuły się potrzebne, żebyśmy razem przeżyły ten moment. Ale życie jak zwykle napisało własny scenariusz.
Mama zadzwoniła godzinę wcześniej: „Haniu, złapała mnie grypa żołądkowa. Nie dam rady przyjechać. Przepraszam cię, kochanie”. Płakałam wtedy cicho do słuchawki, ale wiedziałam, że nie mogę jej winić. Została mi tylko teściowa.
Grażyna pojawiła się w szpitalu z torbą pełną przekąsek i własnych pomysłów na to, jak powinien wyglądać mój poród. „Haniu, nie leż tak! Trzeba chodzić! Ja przy Krzysiu chodziłam do ostatniej chwili!” – instruowała mnie od progu. Położna próbowała ją uciszyć, ale Grażyna była nie do zatrzymania.
– Proszę pani, proszę dać synowej trochę spokoju – powiedziała położna z wymuszonym uśmiechem.
– Ja wiem najlepiej, co jest dobre dla moich wnuków! – odparła Grażyna i spojrzała na mnie wyczekująco.
Czułam się jak dziecko na szkolnej akademii – oceniana, pouczana, bez prawa głosu. Każda jej uwaga wbijała się we mnie jak szpilka: „Nie krzycz tak głośno”, „Oddychaj głębiej”, „Nie przesadzaj z tym bólem”.
W pewnym momencie zadzwonił mój mąż, Tomek. „Jak tam? Mama już jest?”
– Jest – wyszeptałam przez zaciśnięte zęby.
– A twoja mama?
– Nie dała rady przyjechać.
– To dobrze, że chociaż moja jest – powiedział bez cienia wątpliwości.
Wtedy poczułam się naprawdę sama. Zawsze byłam tą „miłą synową”, która nie robi problemów. Ale tego dnia coś we mnie pękło.
Grażyna zaczęła rozmawiać przez telefon z kimś z rodziny: „Tak, jestem przy Hani. Biedna dziewczyna, nie radzi sobie za bardzo…”.
To był moment graniczny. Zaczęłam płakać – nie ze strachu przed bólem, ale z bezsilności. Położna spojrzała na mnie współczująco.
– Pani Haniu, może chce pani chwilę odpocząć sama? – zaproponowała cicho.
Grażyna spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Chcesz mnie wyrzucić? Po tym wszystkim?
Zebrałam w sobie resztki sił:
– Tak. Proszę wyjść. Nie chcę cię tu.
Zapadła cisza. Grażyna patrzyła na mnie przez chwilę z niedowierzaniem, potem odwróciła się na pięcie i wyszła trzaskając drzwiami.
Poród trwał jeszcze dwie godziny. Byłam sama z położną i lekarzem. Kiedy w końcu usłyszałam pierwszy krzyk mojego synka, poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Zamiast radości była pustka – bo wiedziałam, że właśnie przekroczyłam granicę, której nie da się cofnąć.
Tomek przyszedł później do sali poporodowej. Był blady i spięty.
– Mama płakała całą drogę do domu. Powiedziała, że ją upokorzyłaś.
– A ja? – zapytałam cicho. – Kto pomyślał o mnie?
Nie odpowiedział. Przez kolejne dni atmosfera w domu była ciężka jak ołów. Grażyna nie odbierała moich telefonów. Tomek był rozbity między lojalnością wobec matki a mną. Moja mama próbowała mnie pocieszać przez telefon:
– Dobrze zrobiłaś, Haniu. Musisz dbać o siebie i swoje granice.
Ale czy naprawdę dobrze zrobiłam? Czy można być dobrą matką i jednocześnie postawić siebie na pierwszym miejscu? Czy rodzina kiedykolwiek mi to wybaczy?
Dziś mój synek ma już trzy miesiące. Grażyna odwiedza nas rzadko i tylko wtedy, gdy jestem w pracy. Tomek milczy na temat tamtej nocy. Ja zaś codziennie patrzę na swoje dzieci i zastanawiam się: czy można być szczęśliwą matką bez wsparcia rodziny? Czy postawienie granic zawsze musi oznaczać rozpad relacji?
A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybrać między własnym komfortem a oczekiwaniami bliskich? Jak poradziliście sobie z konsekwencjami takiego wyboru?