Moje dzieci chcą oddać mnie do domu opieki. Czy naprawdę już się nie liczę?

– Mamo, musimy poważnie porozmawiać – powiedziała Agnieszka, moja córka, ledwo przekroczyła próg mieszkania. Jej głos był twardy, a spojrzenie unikało mojego wzroku. Stałam przy kuchennym stole, ścierając dłonie o fartuch, jakbym mogła zetrzeć z nich niepokój.

– O czym? – zapytałam, choć przeczuwałam, co usłyszę. Ostatnio coraz częściej łapałam się na tym, że zapominam o drobiazgach: gdzie położyłam klucze, czy zamknęłam drzwi na noc. Ale przecież to się zdarza każdemu, prawda?

Agnieszka spojrzała na swojego brata, Pawła. On tylko wzruszył ramionami i utkwił wzrok w podłodze.

– Mamo, nie możesz już mieszkać sama – zaczęła powoli. – Boimy się o ciebie. Wszyscy mamy swoje życie, dzieci, pracę…

– I co z tego? – przerwałam jej, czując jak w gardle rośnie mi gula. – Przecież nie jestem jeszcze taka stara! Mam dopiero siedemdziesiąt dwa lata!

– Ale ostatnio zapomniałaś wyłączyć gaz – wtrącił Paweł. – Sąsiedzi dzwonili do nas przerażeni.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Tak, zapomniałam. Ale przecież nic się nie stało! Zdarza się!

– Chcecie mnie oddać do domu starców? – wyszeptałam, ledwo słyszalnie.

Zapadła cisza. Tylko zegar tykał głośno na ścianie.

– To nie dom starców, mamo – powiedziała Agnieszka łagodniej. – To dom opieki. Tam będziesz miała wszystko: lekarzy, opiekę, towarzystwo…

– Towarzystwo obcych ludzi! – wybuchłam. – A gdzie wy będziecie? Gdzie moje wnuki?

Paweł podszedł i położył mi rękę na ramieniu.

– Mamo, nie chcemy cię skrzywdzić. Po prostu się martwimy.

Nie odpowiedziałam. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Nie przy nich.

Kiedy wyszli, długo siedziałam w ciszy. Przypominałam sobie czasy, gdy byli mali. Jak biegałam za nimi po parku, jak piekłam im ulubione drożdżówki na niedzielne śniadania. Jak płakali w nocy i tylko mój dotyk potrafił ich uspokoić. A teraz? Teraz jestem dla nich ciężarem.

Następnego dnia zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia.

– Basieńko, słyszałam… Dzieci chcą cię oddać do domu opieki?

Westchnęłam ciężko.

– Tak mówią. Podobno dla mojego dobra.

– Nie daj się! – powiedziała z pasją. – Ty jeszcze masz tyle życia przed sobą! Chodź ze mną na spacer do parku. Pogadamy.

Zgodziłam się niechętnie. W parku pachniało świeżą trawą i kwitnącymi kasztanami. Pani Zosia opowiadała mi o swoim wnuku, który właśnie zdał maturę.

– Wiesz, Basieńko – powiedziała nagle – ja też się boję samotności. Ale dom opieki to nie jest rozwiązanie dla każdego. Ty jesteś silna kobieta!

Te słowa dodały mi otuchy. Postanowiłam walczyć o siebie.

Wieczorem zadzwoniłam do Agnieszki.

– Córciu, musimy porozmawiać. Nie chcę iść do żadnego domu opieki. Chcę żyć tu, gdzie wszystko jest moje: zdjęcia na ścianach, zapach kawy o poranku, ogródek za oknem…

– Mamo…

– Posłuchaj mnie! Jeśli naprawdę się o mnie martwicie, pomóżcie mi znaleźć kogoś do pomocy w domu. Może panią Krysię z sąsiedztwa? Albo kogoś z opieki społecznej? Ale nie zabierajcie mi domu!

Agnieszka milczała przez chwilę.

– Porozmawiam z Pawłem – powiedziała w końcu cicho.

Przez następne dni czułam się jak zawieszona między dwoma światami: tym dawnym, pełnym gwaru dziecięcych głosów i tym nowym, w którym jestem sama ze swoimi myślami i lękami. Każdy telefon od dzieci był dla mnie jak egzamin: czy dziś powiedzą mi coś dobrego? Czy znów będą naciskać?

Któregoś dnia Paweł przyszedł sam.

– Mamo… Przepraszam. Może rzeczywiście przesadziliśmy z tą decyzją. Ale boję się o ciebie.

Objęłam go mocno.

– Wiem, synku. Ale musisz mi zaufać. Ja jeszcze potrafię żyć samodzielnie. Potrzebuję tylko trochę wsparcia.

Zgodził się pomóc mi znaleźć opiekunkę na kilka godzin dziennie. Agnieszka zaczęła częściej dzwonić i wpadać z wnukami na herbatę.

Ale lęk pozostał. Czasem budzę się w nocy i myślę: co będzie dalej? Czy kiedyś naprawdę będę musiała opuścić ten dom?

Czuję jednak, że odzyskałam coś ważnego: głos w sprawie własnego życia.

Czy naprawdę starość musi oznaczać samotność i rezygnację z marzeń? Czy dzieci mogą zrozumieć, że ich matka wciąż chce być kimś więcej niż tylko „problemem do rozwiązania”? Może warto o tym porozmawiać…