Moja córka zniknęła z mojego życia. Czy naprawdę byłam aż tak złą matką?

— Mamo, proszę, nie dzwoń do mnie codziennie! — jej głos drżał, a ja poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za oknem padał deszcz, a ja patrzyłam na mokre szyby, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.

To była nasza ostatnia rozmowa. Minął już rok. Rok ciszy, w której każda sekunda boli bardziej niż poprzednia. Agnieszka była moją jedyną córką, moim światem. Odkąd jej ojciec odszedł do innej kobiety, zostałyśmy tylko we dwie. Przysięgałam sobie, że nigdy jej nie zawiodę. Że będę dla niej matką i przyjaciółką. Może właśnie w tym tkwił mój błąd?

Pamiętam, jak jeszcze dwa lata temu siedziałyśmy razem na kanapie i śmiałyśmy się z głupich filmików w internecie. Zwierzała mi się ze wszystkiego — pierwszych miłości, kłótni z koleżankami, marzeń o podróżach. Byłam dumna, że mamy taką więź. Ale potem coś zaczęło się psuć. Najpierw przestała opowiadać mi o wszystkim. Potem zaczęła wracać później do domu, zamykała się w pokoju. Tłumaczyłam sobie: dorasta, musi mieć własną przestrzeń.

Ale nie umiałam odpuścić. Zawsze pytałam: „Jak było w pracy?”, „Co jadłaś na obiad?”, „Czy spotykasz się jeszcze z tym Bartkiem?”. Chciałam wiedzieć wszystko. Chciałam ją chronić przed błędami, które sama popełniłam. Może byłam zbyt nachalna?

Pewnego dnia wróciła do domu późno w nocy. Siedziałam w kuchni i czekałam na nią jak na wyrok. Gdy weszła, zaczęłam krzyczeć: „Gdzie byłaś? Dlaczego nie odbierasz telefonu? Martwiłam się!”. Ona tylko spojrzała na mnie z wyrzutem i powiedziała cicho: „Mamo, duszę się tutaj”.

Nie spałam wtedy całą noc. Rano próbowałam z nią rozmawiać, ale już była zamknięta w sobie. Kilka tygodni później spakowała walizkę i powiedziała: „Muszę spróbować żyć po swojemu”.

Od tamtej pory cisza. Próbowałam wszystkiego — dzwoniłam, pisałam SMS-y, wysyłałam maile. Czasem widzę jej zdjęcia na Facebooku: uśmiechnięta wśród znajomych, na wycieczce w górach, z nowym chłopakiem (chyba to ten Bartek). Wiem, że żyje i chyba jest szczęśliwa. Ale dla mnie jest tylko pustka.

Moja siostra Basia mówi: „Daj jej czas. Sama wróci”. Ale jak mam dać czas komuś, kto był całym moim życiem? Jak mam nauczyć się żyć bez niej?

Czasem wracam myślami do własnego dzieciństwa. Moja mama też była nadopiekuńcza. Pamiętam, jak dusiłam się pod jej skrzydłami i marzyłam o wolności. Czy historia naprawdę musi się powtarzać?

Ostatnio spotkałam sąsiadkę, panią Krystynę. Zapytała: „Co u Agnieszki? Dawno jej nie widziałam”. Uśmiechnęłam się sztucznie i odpowiedziałam: „Dobrze jej się wiedzie”. A potem wróciłam do pustego mieszkania i płakałam przez godzinę.

W pracy też nie jest łatwo. Koledzy pytają o rodzinę, a ja wymijająco odpowiadam, że „wszystko w porządku”. Ale przecież nie jest.

Najgorsze są wieczory. Siadam przy stole i patrzę na jej ulubiony kubek — ten z napisem „Najlepsza córka na świecie”. Czasem łapię się na tym, że gotuję za dużo obiadu albo kupuję jej ulubione jogurty. Potem wszystko ląduje w śmietniku.

Próbowałam rozmawiać z psychologiem. Powiedział mi: „Musi pani zaakceptować wybory córki”. Ale jak zaakceptować coś, co boli tak bardzo?

Czasem mam ochotę napisać do niej długi list — opowiedzieć jej o wszystkim: o samotności, o tęsknocie, o tym, jak bardzo ją kocham i jak bardzo mi jej brakuje. Ale boję się, że to tylko ją oddali.

Ostatnio śniło mi się, że wróciła do domu. Weszła do kuchni i powiedziała: „Mamo, przepraszam”. Obudziłam się ze łzami w oczach.

Może powinnam była pozwolić jej dorosnąć szybciej? Może powinnam była mniej kontrolować? Może powinnam była po prostu być — bez oczekiwań?

Czasem myślę o innych matkach — czy też czują taki ból? Czy też czekają na telefon od swoich dzieci?

Dziś minął dokładnie rok od jej wyprowadzki. Zapaliłam świeczkę pod jej zdjęciem i wyszeptałam: „Wróć do mnie kiedyś”.

Czy naprawdę byłam aż tak złą matką? Czy można naprawić coś tak bardzo pękniętego? Może ktoś z was zna odpowiedź…