Rodzina, której nigdy nie miałam – opowieść Weroniki

Zatrzymałam się w progu, czując jak serce wali mi w piersi. W powietrzu unosił się zapach jej perfum – ciężkich, słodkich, takich, które zostają na ubraniach jeszcze długo po tym, jak ona już wyjdzie. Słyszałam jej głos, ten charakterystyczny ton, którym zawsze mówiła do mojego męża: „Pawełku, znowu taka zmęczona wróciła? Może byś jej pomógł, co?”

Weszłam do kuchni. Bogumiła siedziała przy stole, z filiżanką mojej ulubionej herbaty. Paweł stał przy kuchence, mieszał coś w garnku. Oboje spojrzeli na mnie jednocześnie, jakby byli jednym organizmem. „O, Weronika! Już jesteś? Myślałam, że później wrócisz” – powiedziała teściowa z uśmiechem, który nigdy nie sięgał jej oczu.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego powiesiłam torebkę na krześle i usiadłam naprzeciwko niej. Czułam się jak intruz we własnym domu. Paweł nawet nie zapytał, jak minął mi dzień. Zamiast tego podał mi talerz zupy i wrócił do rozmowy z matką. Rozmawiali o wszystkim i o niczym – o sąsiadach, o pogodzie, o tym, że w sklepie znowu nie było świeżych bułek.

Siedziałam cicho, próbując nie zwracać na siebie uwagi. W głowie miałam tylko jedno pytanie: kiedy ona w końcu pójdzie? Ale Bogumiła była jak cień – zawsze obecna, zawsze gotowa wtrącić się w każdą sprawę. Czasem miałam wrażenie, że to ona jest prawdziwą panią tego domu.

Po kolacji Paweł poszedł z nią do salonu. Siedzieli razem na kanapie, oglądali telewizję i śmiali się z jakiegoś głupiego programu rozrywkowego. Ja sprzątałam po kolacji – sama. Kiedy weszłam do salonu z herbatą dla siebie, Bogumiła spojrzała na mnie z wyższością.

„Weroniko, a ty nie siadasz? Zawsze taka zajęta… Może powinnaś trochę odpocząć?”

Zacisnęłam zęby. Chciałam krzyknąć: „Może gdybyś nie przychodziła tu codziennie bez zapowiedzi, miałabym czas odpocząć!” Ale nie powiedziałam nic. Paweł patrzył na mnie z wyrzutem – wiedziałam, że nie mogę się sprzeciwić jego matce.

Kiedy Bogumiła w końcu wyszła, było już po dwudziestej drugiej. Paweł odprowadził ją do drzwi, a potem wrócił do kuchni. Stałam przy zlewie, myjąc ostatnie naczynia.

„Mogłabyś być dla niej milsza” – powiedział cicho.

Odwróciłam się gwałtownie. „Milsza? Przychodzi tu bez zapowiedzi, rządzi się jak u siebie! To jest nasz dom!”

Paweł wzruszył ramionami. „To moja mama. Jest sama od śmierci taty. Musisz to zrozumieć.”

Zrozumieć… Ile razy już to słyszałam? Ile razy miałam rozumieć wszystkich wokół, tylko nie siebie?

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Pawła i słuchałam jego spokojnego oddechu. W mojej głowie kłębiły się myśli: dlaczego zawsze jestem na drugim miejscu? Dlaczego nikt nie pyta mnie o zdanie?

Rano obudziłam się wcześnie. Paweł jeszcze spał. Wstałam cicho i poszłam do kuchni zrobić sobie kawę. Usiadłam przy stole i patrzyłam przez okno na szare podwórko. Przypomniało mi się dzieciństwo – dom dziecka w Radomiu, gdzie spędziłam większość życia. Tam też byłam niewidzialna. Tam też nikt nie pytał mnie o zdanie.

Kiedy poznałam Pawła, myślałam, że wszystko się zmieni. Że będę miała rodzinę, której zawsze mi brakowało. Ale teraz czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

W pracy byłam cicha i zamknięta w sobie. Koleżanki rozmawiały o swoich dzieciach, mężach, planach na wakacje. Ja milczałam. Bałam się mówić o swoim życiu – o tym, że nie mam dzieci, że mój mąż jest bardziej synem niż partnerem.

Wieczorem Bogumiła przyszła znowu. Tym razem przyniosła ciasto i zaczęła narzekać na sąsiadkę z parteru.

„Weroniko, ty to masz dobrze! Mąż ci gotuje, sprząta… A ja całe życie sama wszystko robiłam.”

Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam powiedzieć: „To dlaczego nie pozwalasz mi być żoną we własnym domu?” Ale znów milczałam.

Po kilku dniach sytuacja stała się nie do zniesienia. Bogumiła zaczęła przynosić swoje rzeczy – zostawiła szlafrok w łazience, ulubiony kubek w kuchni. Czułam się coraz bardziej wypierana ze swojego życia.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.

„Paweł… Musimy porozmawiać.”

Spojrzał na mnie zaskoczony.

„Nie mogę tak dalej żyć. Twoja mama jest tu codziennie. Nie mam już swojego miejsca.”

Paweł spuścił wzrok.

„Ona nie ma nikogo poza nami…”

„A ja? Ja też nie mam nikogo! Myślałeś kiedyś o tym?”

Wybuchłam płaczem. Paweł próbował mnie objąć, ale odsunęłam się.

„Chcę mieć dom! Chcę mieć rodzinę! Ale nie taką…”

Przez kilka dni prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Bogumiła wyczuła napięcie i zaczęła przychodzić jeszcze częściej – jakby chciała upewnić się, że wszystko jest pod jej kontrolą.

W końcu podjęłam decyzję. Spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do koleżanki z pracy.

Paweł dzwonił kilka razy – nie odbierałam.

Leżałam na kanapie u Magdy i płakałam jak dziecko.

„Weronika… Musisz walczyć o siebie” – powiedziała cicho Magda.

Tej nocy po raz pierwszy od dawna zasnęłam spokojnie.

Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Czy wrócę do Pawła? Czy on wybierze mnie czy swoją matkę? Czy ja w ogóle potrafię być częścią rodziny?

Może rodzina to coś więcej niż wspólne mieszkanie i nazwisko? Może najpierw trzeba znaleźć siebie?

Czasem zastanawiam się: czy można kochać kogoś naprawdę, jeśli samemu nigdy nie zaznało się prawdziwej miłości?