„Patrzyłaś, jak moje małżeństwo się rozpada” – historia matki, która nie chciała się wtrącać, a dziś słyszy pretensje od własnej córki

– Mamo, dlaczego nic nie zrobiłaś? – głos mojej córki, Zuzanny, drżał z gniewu i rozpaczy. Stała przede mną w kuchni, z oczami pełnymi łez, a ja czułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. – Patrzyłaś, jak moje małżeństwo się rozpada, i nawet nie próbowałaś mi pomóc!

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez całe życie starałam się być matką, która nie narzuca się, nie ocenia, nie wtrąca. Wychowałam Zuzę i jej brata w spokojnym domu na warszawskim Mokotowie. Zawsze powtarzałam sobie: „Nie będę taka jak moja matka”. Moja mama była kobietą o stalowym spojrzeniu i ostrym języku. Wszyscy się jej bali – nawet tata. Ja byłam inna: cicha, wycofana, zawsze gotowa wysłuchać, nigdy nie podnosiłam głosu.

Zuza od dziecka była przeciwieństwem mnie. Głośna, uparta, zawsze musiała postawić na swoim. Pamiętam, jak miała pięć lat i rzuciła się na podłogę w sklepie, bo nie chciałam kupić jej lalki. Ludzie patrzyli na mnie z dezaprobatą, a ja stałam bezradnie, nie wiedząc, czy powinnam ją podnieść czy pozwolić jej się wykrzyczeć. „Niech się nauczy”, mówił wtedy mój mąż, Andrzej. Ale ja nie chciałam być jak moja matka.

Kiedy Zuza poznała Pawła na studiach, byłam szczęśliwa. Wydawał się spokojny, zrównoważony – taki jak Andrzej. Myślałam: „Może on ją trochę wyciszy”. Ich ślub był piękny, choć już wtedy widziałam pierwsze rysy. Zuza krzyczała na Pawła o źle dobrany bukiet kwiatów. Paweł milczał i tylko zaciskał szczęki.

Przez kolejne lata byłam świadkiem ich kłótni – najpierw o drobiazgi: kto wyniesie śmieci, kto odbierze dziecko z przedszkola. Potem o poważniejsze sprawy: pieniądze, pracę Pawła, jego rodzinę. Zuza dzwoniła do mnie po każdej awanturze.

– Mamo, on mnie nie rozumie! – płakała do słuchawki. – On jest taki bierny! Ja wszystko muszę sama!

Słuchałam jej godzinami. Czasem próbowałam coś powiedzieć:

– Może spróbujcie porozmawiać spokojnie? Może warto pójść do terapeuty?

Ale Zuza tylko wzdychała:

– Ty nic nie rozumiesz! Ty zawsze byłaś bierna!

Czułam się winna. Ale przecież nie mogłam wtrącać się do ich życia. Nie chciałam być jak moja matka.

Kiedy Paweł wyprowadził się z domu, Zuza przyszła do mnie z walizką i dwuletnią Hanią na rękach. Była roztrzęsiona.

– On mnie zostawił! – krzyczała przez łzy. – A ty? Ty tylko patrzyłaś!

Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła się ode mnie.

– Nigdy mnie nie broniłaś! Nigdy nie powiedziałaś Pawłowi, żeby się ogarnął! Nawet nie zapytałaś go, dlaczego mnie rani!

Patrzyłam na nią i widziałam w niej moją matkę – tę samą złość, ten sam żal do świata. I nagle poczułam strach: czy to ja ją tak wychowałam? Czy moja bierność sprawiła, że Zuza czuje się samotna?

Przez kolejne tygodnie mieszkałyśmy razem. Hania biegała po mieszkaniu, a Zuza coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Próbowałam z nią rozmawiać:

– Może spróbujesz jeszcze raz porozmawiać z Pawłem? Dla Hani?

– Dla Hani?! – wybuchała Zuza. – Ty zawsze myślisz tylko o tym, żeby było spokojnie! A ja mam już dość spokoju! Chcę żyć!

Zaczęłyśmy się kłócić – pierwszy raz od lat. Ja płakałam po nocach, ona trzaskała drzwiami. Andrzej patrzył na nas bezradnie.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Zuza miała czerwone oczy od płaczu.

– Wiesz co? – zaczęła cicho. – Zawsze chciałam mieć taką mamę jak inne dziewczyny. Taką, która walczy o swoje dzieci.

Zabolało mnie to bardziej niż wszystkie wcześniejsze słowa.

– Myślałam, że daję ci wolność – wyszeptałam.

– A ja chciałam wsparcia – odpowiedziała.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o własnej matce. O tym, jak bardzo jej nienawidziłam za surowość… i jak bardzo czasem brakowało mi jej siły.

Minęły miesiące. Paweł wrócił do swojego mieszkania. Zuza znalazła pracę w kawiarni i zaczęła układać sobie życie na nowo. Nasze relacje są napięte – czasem rozmawiamy normalnie, czasem milczymy przez dni.

Często wracam myślami do tamtej rozmowy w kuchni. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była stanąć po stronie córki? A może właśnie przez to, że zawsze chciałam być inna niż moja matka… popełniłam ten sam błąd?

Czy naprawdę można być dobrą matką bez wtrącania się? Czy czasem miłość nie wymaga odwagi i działania? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?