„Codziennie dzwonią, żeby zapytać o zdrowie” – ale czy naprawdę chodzi im o mnie? Moja historia o samotności, rodzinnych konfliktach i cieniu spadku
– Mamo, jak się dziś czujesz? – głos Marty był jak zwykle uprzejmy, ale chłodny, niemal wyuczony. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na stare zdjęcia rozrzucone przed sobą. Zegar tykał głośno, a za oknem padał deszcz.
– Dobrze, kochanie. Nic mi nie jest – odpowiedziałam, choć w środku czułam się pusta.
– To dobrze. Muszę kończyć, bo zaraz mam spotkanie. Zadzwonię jutro, dobrze?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam już tylko sygnał zakończonego połączenia. Tak wyglądały moje dni od kilku lat – codzienne telefony od dzieci, zawsze krótkie, zawsze w pośpiechu. Marta, Tomek i Basia – każde z nich miało swoje życie, swoje sprawy, swoje rodziny. Ja zostałam sama w naszym starym mieszkaniu na Pradze, z albumami pełnymi zdjęć i głową pełną wspomnień.
Pamiętam dzień, kiedy ich ojciec odszedł. Był listopad, szaro i zimno. Stałam wtedy w przedpokoju z trzema małymi dziećmi i walizką pełną jego rzeczy. – Nie dam rady – powiedział cicho i wyszedł. Przez lata próbowałam być dla nich wszystkim: matką, ojcem, przyjacielem. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego im nie brakowało. Teraz mam siedemdziesiąt dwa lata i coraz częściej pytam siebie: czy to wszystko miało sens?
Ostatnio zauważyłam coś niepokojącego. Dzieci coraz częściej dopytują o moje zdrowie, o lekarzy, o wyniki badań. – Mamo, a byłaś u kardiologa? – pyta Tomek. – A jak wyniki krwi? – dopytuje Basia. Z początku myślałam, że się martwią. Ale potem zaczęły się rozmowy o mieszkaniu.
– Mamo, powinnaś pomyśleć o testamencie – powiedziała Marta podczas jednej z wizyt. – Wiesz, żeby potem nie było nieporozumień.
Poczułam wtedy coś zimnego w środku. Czy naprawdę chodzi im tylko o to? O mieszkanie na Pradze, które przez lata było naszym domem?
Pewnego wieczoru zadzwoniła Basia.
– Mamo, a może byś sprzedała mieszkanie i zamieszkała bliżej mnie? Mam tu fajne osiedle, dużo zieleni…
– A co z moimi sąsiadami? Z moim życiem tutaj? – zapytałam cicho.
– No wiesz… byłoby ci łatwiej. I mniej kłopotów z utrzymaniem takiego dużego mieszkania.
Nie odpowiedziałam już nic. Po rozmowie długo siedziałam w ciemności. Przypomniałam sobie, jak kiedyś Basia płakała w moich ramionach po pierwszej nieudanej miłości. Jak Marta przynosiła mi laurki na Dzień Matki. Jak Tomek uczył się jeździć na rowerze pod moim blokiem.
A teraz? Teraz jestem dla nich głównie starszą panią z mieszkaniem w dobrej lokalizacji.
Kilka dni później przyszła Marta z wnuczką.
– Mamo, musimy pogadać poważnie – zaczęła bez ogródek. – Wiesz, że mieszkanie na Pradze jest teraz bardzo warte. Może powinnaś pomyśleć o sprzedaży i podzieleniu pieniędzy między nas?
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– A co ze mną? Gdzie ja mam mieszkać?
– Możesz zamieszkać u mnie albo u Tomka…
Wiedziałam już wtedy wszystko. Nie chodziło o mnie. Chodziło o spadek.
Przez kolejne tygodnie telefony były coraz częstsze. Każde z dzieci dopytywało o moje zdrowie, o plany na przyszłość, o testament. Czułam się jak przedmiot do podziału.
Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Wstałam i zaczęłam chodzić po mieszkaniu. Dotykałam ścian, patrzyłam na stare meble, zdjęcia dzieci na komodzie. Wszystko tu było moje – nasze wspólne życie zamknięte w czterech ścianach.
Następnego dnia zadzwoniłam do sąsiadki Zosi.
– Zosiu… czy ty też masz czasem wrażenie, że twoje dzieci bardziej interesuje to, co po tobie zostanie niż ty sama?
Zosia westchnęła ciężko.
– Oj tak… Ale co zrobić? Taki świat…
Wtedy podjęłam decyzję. Poszłam do notariusza i sporządziłam testament – ale nie taki, jakiego oczekiwali moi bliscy. Postanowiłam przekazać mieszkanie fundacji pomagającej samotnym matkom.
Kiedy powiedziałam o tym dzieciom podczas rodzinnego obiadu, wybuchła awantura.
– Jak możesz?! – krzyczała Marta. – To niesprawiedliwe!
– Całe życie się dla was poświęcałam! – odpowiedziałam z płaczem. – Chciałam tylko trochę miłości…
Tomek wyszedł trzaskając drzwiami. Basia płakała cicho przy stole.
Od tamtej pory rzadziej dzwonią. Czasem czuję żal i pustkę, ale wiem jedno: nie pozwolę już nigdy traktować siebie jak przedmiot.
Czy naprawdę tak trudno kochać bezinteresownie? Czy rodzina to tylko rachunek zysków i strat? Może kiedyś znajdę odpowiedź…