Wyrzucona z domu po wiadomości o ciąży – po dziesięciu latach rodzice proszą mnie o pomoc. Czy powinnam im wybaczyć?

– Wynoś się! – krzyknął tata, a jego głos odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Grochowie. Mama płakała w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z herbatą, jakby to on miał ją uratować przed tym, co się właśnie działo. Stałam na środku przedpokoju z walizką, w której zmieściłam całe swoje siedemnastoletnie życie. W brzuchu czułam już pierwsze ruchy dziecka – mojego dziecka – i jednocześnie ściskający żołądek strach.

– Mamo… – wyszeptałam, licząc na choćby jedno spojrzenie pełne czułości. Ale ona tylko odwróciła wzrok.

– Nie możemy tego zaakceptować, Marta. Zawiodłaś nas – powiedziała cicho.

Tomek stał pod blokiem, oparty o swoją starą hondę. Gdy zobaczył mnie z walizką i łzami w oczach, bez słowa otworzył bagażnik. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w nieznane. Miał wtedy osiemnaście lat i właśnie rzucił technikum, żeby znaleźć jakąkolwiek pracę. Przez pierwsze miesiące mieszkaliśmy u jego babci na Pradze, śpiąc na rozkładanej kanapie w salonie. Babcia była jedyną osobą, która przyjęła nas bez pytań.

Każdego dnia budziłam się z poczuciem winy i żalu. Zastanawiałam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy gdybym lepiej się uczyła, nie zakochała się w Tomku, nie zaszła w ciążę… Może wtedy rodzice by mnie nie wyrzucili? Ale przecież to był mój wybór. Nasz wybór.

Przez całą ciążę nie odezwali się do mnie ani razu. Nie przyszli do szpitala, kiedy urodził się Michałek. Nie widzieli jego pierwszych kroków ani nie słyszeli pierwszego „mama”. Każde święta spędzałam z Tomkiem i jego rodziną, patrząc ukradkiem na zdjęcia z dzieciństwa, które zabrałam z domu rodziców.

Było ciężko. Tomek pracował na budowie, ja sprzątałam biura nocami. Czasem nie mieliśmy na czynsz i jedliśmy tylko chleb z masłem. Ale byliśmy razem. Michałek rósł zdrowo, a ja powoli zaczynałam wierzyć, że dam radę.

Minęło dziesięć lat. Z Tomkiem udało nam się wynająć dwupokojowe mieszkanie na Ursusie. Michałek chodził już do trzeciej klasy podstawówki i był moją dumą. Ja pracowałam jako recepcjonistka w przychodni, Tomek został kierownikiem ekipy remontowej. Nasze życie było zwyczajne, ale spokojne.

Aż pewnego dnia zadzwonił telefon.

– Marta? – usłyszałam głos mamy, którego nie słyszałam od dekady. – Czy moglibyśmy się spotkać?

Serce mi stanęło. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Po co? – zapytałam chłodno.

– Proszę… To ważne.

Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko mojego mieszkania. Mama wyglądała starzej niż ją zapamiętałam – miała siwe włosy i zmęczone oczy. Tata siedział obok niej sztywno, jakby bał się spojrzeć mi w oczy.

– Marta… Twój tata stracił pracę pół roku temu – zaczęła mama. – Ja też jestem na zwolnieniu lekarskim po operacji serca…

– I co ja mam z tym wspólnego? – przerwałam jej, czując jak narasta we mnie gniew.

– Potrzebujemy pomocy – powiedział tata cicho. – Przepraszamy za to wszystko… Za to, co ci zrobiliśmy.

Przez chwilę milczałam. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: ich krzyki, samotność w szpitalu, Michałek pytający „dlaczego nie mam dziadków?”.

– Przepraszacie? Po dziesięciu latach? Kiedy was potrzebowałam, wyrzuciliście mnie jak śmiecia! – głos mi się załamał.

Mama zaczęła płakać.

– Wiem… Nie ma dnia, żebym sobie tego nie wyrzucała… Ale wtedy byliśmy przerażeni. Chcieliśmy dla ciebie lepszego życia…

– To dlaczego mnie zostawiliście?

Tata spuścił głowę.

– Byliśmy dumni… Głupi…

Siedzieliśmy tak przez długą chwilę w milczeniu. W końcu mama wyciągnęła do mnie rękę.

– Proszę… Pomóż nam. Choćby na chwilę.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Tomek patrzył na mnie pytająco.

– I co zamierzasz? – zapytał spokojnie.

– Nie wiem… Oni mnie skrzywdzili… Ale są moimi rodzicami…

Przez kolejne dni nie mogłam spać. Michałek zauważył moje rozkojarzenie.

– Mamo, czemu jesteś smutna?

Usiadłam obok niego na łóżku.

– Michałku… Gdyby ktoś cię skrzywdził bardzo dawno temu, a potem poprosił o pomoc… Co byś zrobił?

Zastanowił się chwilę.

– Chyba bym pomógł… Bo każdy może się zmienić, prawda?

Te słowa utkwiły mi w głowie. Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.

– Możecie przyjść do nas na obiad w niedzielę – powiedziałam cicho.

Przyszli punktualnie. Michałek patrzył na nich z ciekawością i lekkim dystansem. Mama płakała przez pół obiadu, tata próbował żartować z Michałkiem o piłce nożnej. Było niezręcznie, ale czułam, że coś się zmienia.

Pomogłam im znaleźć mieszkanie socjalne i załatwić formalności w urzędzie pracy. Nie było łatwo wybaczyć – rany sprzed lat ciągle bolały. Ale widziałam też ich skruchę i bezradność.

Czasem zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam. Czy wybaczenie naprawdę leczy stare rany? Czy można odbudować rodzinę po tylu latach ciszy i bólu?

Może wy też mieliście podobne doświadczenia? Czy warto wybaczać tym, którzy nas skrzywdzili? Jak znaleźć w sobie siłę do pojednania?