Nieproszony gość: Gorzki smak gościnności

— Naprawdę, Aniu, nie musisz się tak przejmować, to tylko na kilka dni — powiedziałam do siebie, patrząc w lustro, próbując ukryć niepokój pod warstwą makijażu. Właśnie miałam odebrać z dworca moją dawną przyjaciółkę, Magdę, której nie widziałam od lat. Przyjeżdżała z synem, bo — jak napisała w wiadomości — „życie się trochę posypało”. Mój mąż, Tomek, był sceptyczny: — Nie znamy jej już tak dobrze. Ludzie się zmieniają. Ale ja uparcie wierzyłam, że stara przyjaźń przetrwa wszystko.

Kiedy Magda wysiadła z pociągu, wyglądała na zmęczoną i starszą niż ją zapamiętałam. Jej syn, Pawełek, miał może siedem lat i chował się za jej plecami. Przywitałyśmy się niezręcznie — nie było już tej lekkości, którą pamiętałam z liceum. W drodze do domu Magda opowiadała o rozstaniu z mężem, o problemach finansowych i o tym, jak bardzo potrzebuje odpoczynku. Słuchałam jej uważnie, ale czułam narastający ciężar — czy naprawdę jestem gotowa na to wszystko?

Pierwsze dni były spokojne. Pawełek bawił się z moją córką Zosią, a Magda pomagała mi w kuchni. Jednak już trzeciego dnia zaczęły się drobne spięcia. Tomek wracał z pracy później niż zwykle i coraz częściej zamykał się w swoim gabinecie. Zosia zaczęła narzekać, że Pawełek zabiera jej zabawki i nie chce się dzielić. Magda natomiast coraz częściej wspominała o swoich problemach, oczekując ode mnie wsparcia i rad.

Pewnego wieczoru usłyszałam podniesione głosy z pokoju dzieci. Wbiegłam tam i zobaczyłam Zosię płaczącą nad rozdartą ulubioną książką. Pawełek stał obok z miną niewiniątka. — To ona zaczęła! — krzyknął. Magda natychmiast stanęła w jego obronie: — Twój dom jest pełen zasad i zakazów! Dzieci muszą mieć trochę swobody! Poczułam ukłucie żalu — czy naprawdę byłam aż tak surowa?

Następnego dnia Tomek poprosił mnie o rozmowę. — Aniu, to nie jest już nasze życie. Czuję się jak gość we własnym domu. Może powinnaś powiedzieć Magdzie, żeby zaczęła szukać czegoś na stałe? Próbowałam tłumaczyć Tomka, ale sama czułam się coraz bardziej przytłoczona.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Atmosfera była napięta. Magda zaczęła mówić o swoich planach na przyszłość, ale wyczułam w jej głosie brak konkretów. — Może zostaniemy jeszcze tydzień? — rzuciła mimochodem. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Tomek wstał od stołu i wyszedł bez słowa.

Następnego ranka znalazłam Zosię płaczącą w łazience. — Mamo, Pawełek powiedział, że już zawsze tu będą mieszkać i że tata przez nich wyjdzie z domu… Czy to prawda? Serce mi pękło. Usiadłam obok niej i przytuliłam ją mocno. — Kochanie, nikt nie zabierze ci domu ani taty.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i porozmawiałam z Magdą. — Wiesz, bardzo ci współczuję i chcę ci pomóc, ale musisz zacząć szukać własnego miejsca… Magda spojrzała na mnie z wyrzutem: — Myślałam, że mogę na ciebie liczyć! Przez chwilę milczałyśmy obie. W końcu wyszła trzaskając drzwiami.

Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Dzieci unikały siebie nawzajem, Tomek coraz częściej nocował u rodziców pod pretekstem pracy, a ja czułam się jak intruz we własnym domu. Magda przestała ze mną rozmawiać poza zdawkowymi uprzejmościami.

W końcu nadszedł dzień wyjazdu Magdy i Pawełka. Pomogłam im spakować rzeczy w milczeniu. Na pożegnanie Magda rzuciła tylko: — Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz potrzebowała pomocy od nikogo… Zostałam w pustym przedpokoju z uczuciem ulgi i żalu jednocześnie.

Tomek wrócił tego wieczoru do domu. Usiadł obok mnie na kanapie i długo milczeliśmy. — Wiesz, Aniu… czasem dobre intencje prowadzą do piekła — powiedział cicho.

Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Nasze małżeństwo przeszło poważną próbę, a Zosia długo jeszcze pytała o Pawełka. Często wracam myślami do tamtych dni i zastanawiam się: czy można było postąpić inaczej? Czy warto pomagać za wszelką cenę? A może czasem trzeba postawić granicę nawet starej przyjaźni?