„Przyjechałem tu odpocząć na wakacje, a nie pracować w ogrodzie” — historia babci, która chciała tylko bliskości wnuka
— Babciu, serio? Przecież są wakacje! — głos Kacpra odbił się echem od ścian starej kuchni. Stał w drzwiach, z telefonem w ręku, a jego wzrok mówił wszystko: rozczarowanie, zniecierpliwienie, może nawet złość. Właśnie wróciłam z ogrodu, ręce miałam brudne od ziemi, a serce pełne nadziei na wspólne popołudnie.
— Kacperku, chciałam tylko, żebyś mi pomógł z pomidorami. Wiesz, jak bardzo lubisz te moje przetwory… — próbowałam się uśmiechnąć, ale głos mi zadrżał.
— Ale ja przyjechałem tu odpocząć na wakacje, a nie pracować w ogrodzie! — rzucił i wrócił do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.
Zostałam sama w kuchni. Przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie — popękane, spracowane, z ziemią pod paznokciami. Cztery lata temu, kiedy odszedł mój Janek, ogród stał się moją terapią. Każda grządka to wspomnienie: tu sadziliśmy razem ogórki, tam rosły jego ulubione malwy. Dzieci rzadko przyjeżdżają — mają swoje życie w Warszawie i Krakowie. Kacper był moją nadzieją na bliskość, na rozmowy przy herbacie i wspólne śmiechy.
Ale on był inny niż kiedyś. Zamiast biegać po sadzie jak za dzieciaka, całe dnie spędzał z nosem w telefonie. Czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.
Wieczorem usiadłam przy stole i napisałam do córki:
— Kasiu, Kacper chyba się tu nudzi. Nie wiem, jak go zachęcić do czegokolwiek.
Odpisała szybko:
— Mamo, daj mu czas. On jest zmęczony po roku szkolnym. Może nie każ mu tyle pomagać?
Zmęczony? Ja też byłam zmęczona — samotnością, ciszą po śmierci męża, codziennością bez nikogo do rozmowy. Czy to takie złe, że chciałam od niego trochę uwagi?
Następnego dnia postanowiłam spróbować inaczej. Upiekłam jego ulubione drożdżówki z jagodami. Gdy zapach rozszedł się po domu, Kacper wyszedł z pokoju.
— Babciu, masz coś słodkiego?
— Oczywiście. Chodź, usiądź ze mną na tarasie.
Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Potem zapytałam:
— Pamiętasz, jak byłeś mały i razem podlewaliśmy kwiaty?
Wzruszył ramionami:
— Trochę.
— Wiesz… ten ogród to wszystko, co mi zostało po dziadku. Chciałam ci pokazać, jak bardzo to dla mnie ważne.
Kacper spojrzał na mnie niepewnie:
— Ale ja nie lubię grzebać w ziemi.
Westchnęłam ciężko. Może rzeczywiście wymagałam za dużo? Może powinnam pozwolić mu być po prostu sobą?
Wieczorem zadzwoniła sąsiadka Zosia:
— Marysiu, widziałam twojego wnuka. Taki duży już! Pomaga ci?
— Nie bardzo… On ma inne zainteresowania.
— Ach te dzieci teraz… Wszystko by tylko w tych telefonach siedziały.
Zamknęłam oczy i poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę nie potrafię już dotrzeć do własnej rodziny?
Kolejne dni mijały podobnie. Kacper wychodził tylko na posiłki albo kiedy musiał. Ja coraz częściej rozmawiałam sama ze sobą albo z kwiatami w ogrodzie.
Pewnego popołudnia usłyszałam hałas za domem. Wybiegłam i zobaczyłam Kacpra z sąsiadem Tomkiem — naprawiali rower.
— Babciu, Tomek pokazał mi jak wymienić dętkę! — powiedział z entuzjazmem.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od dawna:
— To świetnie! Może kiedyś pojedziemy razem na wycieczkę?
Kacper spojrzał na mnie z wahaniem:
— Może… Ale nie każ mi kopać grządek, dobra?
Przytaknęłam. Wieczorem długo myślałam o tym wszystkim. Może ogród nie musi być jedynym mostem między nami? Może powinnam znaleźć coś, co nas połączy — nawet jeśli to nie będą pomidory czy ogórki?
Następnego dnia zaproponowałam wyjazd nad jezioro. Kacper był zachwycony. Po raz pierwszy od dawna rozmawialiśmy naprawdę szczerze — o jego szkole, kolegach, nawet o tym, co go martwi.
Zrozumiałam wtedy jedno: próbowałam zatrzymać przeszłość na siłę, zamiast pozwolić jej ewoluować razem z nami.
Dziś siedzę na tarasie i patrzę na ogród. Jest piękny — choć trochę zaniedbany tego lata. Ale ważniejsze jest to, że Kacper czasem siada obok mnie i opowiada o swoim świecie.
Czy naprawdę musimy wymagać od młodych tego samego co od siebie? A może wystarczy po prostu być razem — nawet jeśli każdy robi coś innego?