Krewni Traktują Moje Domy Jak Swoje Własne
Kiedy moi rodzice się rozwiedli, byłem jeszcze dzieckiem. Mój tata, Janusz, przeprowadził się do innego województwa, a mama, Anna, została ze mną i moim młodszym bratem, Bartkiem. Życie nigdy nie było łatwe, ale jakoś sobie radziliśmy. Minęły dwie dekady i znalazłem się w sytuacji, której nigdy bym się nie spodziewał: odziedziczyłem kilka nieruchomości po nagłych śmierciach moich rodziców, brata i babci.
Wszystko zaczęło się, gdy mój tata zmarł na zawał serca. Ożenił się ponownie i miał nową rodzinę, ale zostawił mi swój stary dom w Poznaniu. Nie widywałem go często przez te lata, ale dom był pełen wspomnień z tych nielicznych chwil, które spędziliśmy razem. Kilka miesięcy później moja mama zginęła w wypadku samochodowym. Zostawiła mi swoje małe mieszkanie w Warszawie, gdzie dorastałem. Jakby los nie zadał mi wystarczająco ciosów, mój brat Bartek zmarł na rzadką chorobę, zostawiając mi swoje mieszkanie w Gdańsku. Na koniec moja babcia Zofia zmarła spokojnie we śnie, zostawiając mi swój uroczy domek na wsi pod Krakowem.
Każda nieruchomość była bolesnym przypomnieniem o bliskich, których straciłem. Myślałem o ich sprzedaży, aby uciec od wspomnień, ale coś mnie powstrzymywało. Może to było poczucie obowiązku albo sposób na zachowanie ich duchów przy życiu. Cokolwiek to było, postanowiłem je zatrzymać.
Wtedy zaczęły się prawdziwe problemy.
Moi krewni zaczęli traktować te domy jak swoje własne. Mój kuzyn Henryk był pierwszym, który wprowadził się do starego domu mojego taty w Poznaniu. Powiedział, że potrzebuje tymczasowego miejsca na pobyt, aby uporządkować swoje życie. Zgodziłem się, myśląc, że to będzie krótkoterminowe rozwiązanie. Miesiące zamieniły się w lata, a Henryk nie wykazywał żadnych oznak wyprowadzki. Nawet zaczął wprowadzać zmiany w domu bez mojej zgody.
W międzyczasie moja ciotka Ariadna wprowadziła się do mieszkania mojej mamy w Warszawie. Twierdziła, że musi być bliżej swojej pracy i że to będzie tylko na kilka tygodni. Te tygodnie zamieniły się w miesiące, a wkrótce zaczęła zachowywać się jak właścicielka mieszkania. Nawet wynajęła jeden z pokoi swojej przyjaciółce bez mojej wiedzy.
Mieszkanie Bartka w Gdańsku stało się miejscem wakacyjnym dla różnych członków rodziny. Za każdym razem, gdy próbowałem odwiedzić lub sprawdzić miejsce, ktoś już tam był. Traktowali je jak darmowy hotel, zostawiając bałagan i nigdy nie przyczyniając się do jego utrzymania.
Ostatnią kroplą było to, gdy mój wujek postanowił wprowadzić się do domu mojej babci pod Krakowem. Powiedział, że chce „zająć się” miejscem, ale skończyło się na tym, że używał go jako magazynu na swoje graty.
Czułem się uwięziony i przytłoczony. Te domy miały być sanktuariami, gdzie mogłem wspominać swoich bliskich w spokoju. Zamiast tego stały się polami bitwy dla rodzinnych sporów i darmozjadów.
Próbowałem z nimi rozmawiać, wyjaśniając, jak wiele te miejsca dla mnie znaczą i jak ich działania wpływają na mnie emocjonalnie i finansowo. Ale moje słowa trafiały w próżnię. Widziały te nieruchomości jako okazje, a nie święte miejsca.
W końcu nie miałem wyboru i musiałem podjąć kroki prawne. Eksmisja członków rodziny była jednym z najtrudniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek musiałem zrobić. Rozdarło to relacje i stworzyło rany, które być może nigdy się nie zagoją. Ale nie mogłem dalej żyć w tym koszmarze.
Teraz domy stoją puste, każdy z nich jest cichym pomnikiem ludzi, których straciłem i rodziny, którą od siebie oddaliłem. Wspomnienia nadal tam są, ale są skażone chaosem, który nastąpił.
Z perspektywy czasu może sprzedaż wszystkich byłaby lepszą opcją. Przynajmniej wtedy nie byłbym nawiedzany zarówno przez wspomnienia, jak i przez konflikty z krewnymi.