Zagubiony uścisk: Historia jednej babci

— Marta, proszę cię, pozwól mi chociaż zadzwonić do Zosi na urodziny — mój głos drżał, kiedy po raz kolejny próbowałam przekonać córkę przez telefon. Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech i ciszę, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.

— Mamo, już rozmawiałyśmy o tym. Nie chcę, żebyś mieszała się w nasze życie. Zosia jest szczęśliwa, nie potrzebuje zamieszania — odpowiedziała chłodno Marta, a ja poczułam, jakby ktoś ścisnął mi serce.

Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę siedziałam bez ruchu w kuchni, patrząc na stare zdjęcie Zosi na lodówce. Miała wtedy cztery lata, śmiała się szeroko, a ja trzymałam ją na kolanach. Teraz ma już sześć i nie pamiętam nawet, jak brzmi jej głos. Dwa lata ciszy. Dwa lata samotności.

Nie zawsze tak było. Kiedyś byłam dla Marty wszystkim. Po śmierci mojego męża, jej ojca, trzymałyśmy się razem. Pomagałam jej przy Zosi, gotowałam obiady, odbierałam wnuczkę z przedszkola. Ale potem zaczęły się moje problemy zdrowotne — ataki paniki, bezsenność, czasem płakałam bez powodu. Marta była cierpliwa przez jakiś czas, ale potem zaczęła się oddalać. Mówiła, że nie radzę sobie z emocjami, że jestem niestabilna.

Pamiętam ten dzień, kiedy wszystko się zmieniło. Była niedziela, Zosia bawiła się w salonie, a ja próbowałam ugotować rosół. Nagle poczułam duszność i zawroty głowy. Upuściłam garnek z wrzątkiem na podłogę. Marta wbiegła do kuchni i zobaczyła mnie skuloną na podłodze, płaczącą i drżącą. Zamiast mnie przytulić, zaczęła krzyczeć:

— Mamo! Co z tobą jest? Nie możesz tak się zachowywać przy dziecku!

Od tamtej pory coraz rzadziej mnie odwiedzały. Najpierw raz w tygodniu, potem raz w miesiącu, aż w końcu przestały przychodzić wcale. Pisałam smsy, dzwoniłam — bez odpowiedzi. Wysyłałam prezenty na święta i urodziny Zosi — wracały nieotwarte.

Sąsiedzi pytali czasem: — Jadwiga, co u twojej wnuczki? — a ja tylko uśmiechałam się smutno i mówiłam: — Rośnie jak na drożdżach.

Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na plac zabaw pod blokiem. Czasem widziałam tam Zosię z Martą. Chciałam wybiec na dół, przytulić je obie, ale coś mnie powstrzymywało — strach przed kolejnym odrzuceniem.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam pod ich blok. Stałam pod drzwiami z pluszowym misiem w ręku. Zadzwoniłam dzwonkiem. Otworzyła mi Marta.

— Czego chcesz? — zapytała bez cienia ciepła w głosie.

— Chciałabym tylko zobaczyć Zosię… Tylko na chwilę — wyszeptałam.

— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł — odpowiedziała stanowczo. — Musisz najpierw zadbać o siebie. Nie chcę, żeby Zosia widziała cię w takim stanie.

Zamknęła drzwi przed moim nosem. Stałam tam jeszcze chwilę, ściskając misia tak mocno, że aż bolały mnie palce.

Wróciłam do pustego mieszkania i długo płakałam. Zaczęłam chodzić do psychologa. Próbowałam zrozumieć siebie, swoje lęki i żal do Marty. Każda sesja była jak rozdrapywanie starych ran.

— Pani Jadwigo — mówiła psycholog — musi pani nauczyć się wybaczać sobie. Córka też potrzebuje czasu.

Ale czas płynął wolno i boleśnie. Święta spędzałam sama, patrząc na puste miejsce przy stole. Wysyłałam kartki do Marty i Zosi — nigdy nie dostałam odpowiedzi.

Któregoś dnia spotkałam Martę przypadkiem w sklepie. Stała przy kasie z Zosią za rękę. Moje serce zaczęło bić szybciej.

— Cześć… — powiedziałam niepewnie.

Marta spojrzała na mnie chłodno, ale Zosia uśmiechnęła się szeroko:

— Babciu! — krzyknęła i rzuciła mi się na szyję.

Marta natychmiast odciągnęła ją do siebie:

— Zosiu, chodź tutaj! — powiedziała ostro.

Patrzyłyśmy sobie w oczy przez chwilę. Widziałam w jej spojrzeniu gniew i żal, ale też cień smutku.

— Mamo… — zaczęła cicho Marta — ja po prostu boję się o ciebie. Nie chcę znów przeżywać tego wszystkiego.

— Rozumiem… Staram się… Naprawdę się staram — odpowiedziałam łamiącym się głosem.

Zosia patrzyła to na mnie, to na Martę.

— Mamo, dlaczego babcia nie może do nas przyjść? — zapytała niewinnie.

Marta westchnęła ciężko:

— To skomplikowane, kochanie…

Wyszły ze sklepu, a ja zostałam sama między półkami pełnymi ludzi, którzy nawet nie zauważyli mojej rozpaczy.

Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Nadal nie widuję Zosi regularnie. Czasem Marta pozwala mi zadzwonić na kilka minut albo wysłać prezent. To niewiele, ale dla mnie to wszystko.

Każdego dnia zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy bycie słabym naprawdę przekreśla naszą wartość w oczach najbliższych? Czy kiedyś odzyskam ich zaufanie?

Może ktoś z was zna odpowiedź…