Ostatni oddech Klarki: Jak pożegnanie z córką nauczyło mnie odwagi i nadziei
– Mamo, czy Klarka jeszcze się obudzi? – zapytała cicho Zosia, ściskając mnie za rękę tak mocno, że aż zbielały jej palce. W tej chwili czułam, jakby cały świat zatrzymał się w miejscu. Siedziałam na plastikowym krześle przy łóżku szpitalnym, patrząc na drobną sylwetkę mojej dwuletniej córeczki. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytmie maszyny, która za nią oddychała. Wokół nas szumiały aparaty, a zapach środków dezynfekujących wbijał się w pamięć jak nóż.
Nie wiem, jak długo tam siedziałam. Czas przestał mieć znaczenie. Lekarze mówili coś o wypadku, o niedotlenieniu mózgu, o tym, że Klarka już do nas nie wróci. Ale ja nie chciałam tego słyszeć. Każda matka wierzy, że wydarzy się cud. Że jej dziecko otworzy oczy i powie: „Mamo, już dobrze”.
Mój mąż, Tomek, stał pod oknem, odwrócony plecami. Widziałam, jak drżą mu ramiona. On zawsze był silny, opoka naszej rodziny. Teraz wyglądał na złamanego. Zosia tuliła się do mnie coraz mocniej, a ja nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Jak powiedzieć siedmiolatce, że jej siostrzyczka już nigdy nie wróci do domu?
W pewnym momencie do sali weszła pani doktor Nowak. Miała łagodne oczy i głos, który drżał z emocji.
– Pani Marto… – zaczęła niepewnie. – Musimy porozmawiać o przyszłości Klarki.
Zamarłam. Przyszłość? Jakiej przyszłości? Przecież ona miała dopiero dwa lata! Miała chodzić do przedszkola, uczyć się jeździć na rowerze, śmiać się z Zosią na placu zabaw…
– Chciałabym poruszyć temat transplantacji – powiedziała cicho pani doktor. – Klarka mogłaby uratować życie innym dzieciom.
Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Jak można myśleć o czymś takim w tej chwili? Ale potem spojrzałam na Klarę – taką spokojną, jakby spała – i pomyślałam: może to jest sens tej tragedii? Może jej śmierć nie musi być końcem?
Tomek długo milczał. W końcu podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
– Marta… jeśli możemy komuś pomóc… jeśli choć jedno dziecko będzie żyło dzięki naszej Klareczce…
Zosia zaczęła płakać. Ja też płakałam. Ale w tej rozpaczy pojawiło się coś jeszcze – cień nadziei. Że może gdzieś jakaś mama nie będzie musiała przechodzić przez to samo piekło.
Podpisaliśmy zgody. Wszystko działo się jak we śnie – rozmowy z koordynatorem transplantacji, kolejne badania, formalności. Każdy podpis był jak kolejny gwóźdź do trumny mojej nadziei, ale wiedziałam, że to słuszna decyzja.
Ostatnią noc spędziłam przy łóżku Klarki. Gładziłam jej włosy, szeptałam do ucha bajki i obiecywałam, że zawsze będę ją kochać. Tomek siedział obok i trzymał mnie za rękę. Nad ranem przyszli lekarze.
– To już czas – powiedziała pani doktor Nowak.
Nie pamiętam drogi do domu. Pamiętam tylko ciszę w samochodzie i to, jak Zosia wtuliła się we mnie na kanapie w salonie.
Przez kolejne dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Ludzie przychodzili z kwiatami i ciastem, mówili: „Wyrazy współczucia”, „Jesteście tacy dzielni”. Ale ja nie czułam się dzielna. Czułam się pusta.
Któregoś dnia zadzwonił telefon ze szpitala. Koordynator transplantacji powiedział mi, że dzięki Klareczce troje dzieci dostało szansę na nowe życie. Jedna dziewczynka z Poznania dostała serce Klarki. Chłopiec z Krakowa – nerkę. Jeszcze jedno dziecko – wątrobę.
Płakałam wtedy długo. Ale tym razem były to łzy ulgi i wdzięczności.
Minęły miesiące. Zosia często pyta o siostrzyczkę.
– Myślisz, że Klarka jest szczęśliwa tam w niebie? – pyta czasem przed snem.
Przytulam ją wtedy mocno i mówię:
– Myślę, że jest bardzo dumna z tego, że mogła komuś pomóc.
Czasem idę na cmentarz i rozmawiam z Klarą tak, jakby była tuż obok mnie. Opowiadam jej o Zosi, o Tomku, o tym, jak bardzo nam jej brakuje. Ale też dziękuję jej za odwagę i za to światło nadziei, które zostawiła po sobie.
Czy można pogodzić się ze stratą dziecka? Nie wiem. Ale wiem jedno: nawet w największej ciemności można znaleźć promyk światła.
Czy wy bylibyście w stanie podjąć taką decyzję? Czy można nauczyć się żyć po takiej stracie?