Jedna izba, cztery życia: Moja walka o rodzinę w cieniu biedy i nadziei
— Mamo, nie mam już siły! — krzyknęła Ania, moja synowa, trzaskając drzwiami łazienki. Jej głos odbił się echem po naszej ciasnej izbie, w której spało nas pięcioro. Siedziałam na rozkładanej wersalce, tuląc do siebie najmłodszą wnuczkę, Zosię. W kącie Bartek, mój syn, próbował uciszyć bliźniaki — Kacpra i Olę — którzy kłócili się o jedyną zabawkę, jaką mieli.
Czułam, jak narasta we mnie bezsilność. Każdy dzień zaczynał się od walki o miejsce przy stole, o ciepłą wodę, o chwilę ciszy. Każdy dzień kończył się łzami — moimi lub Ani. Bartek milczał coraz częściej. Zamiast rozmawiać, patrzył w ścianę albo w ekran starego laptopa, na którym próbował pisać pracę magisterską. Był jeszcze studentem, kiedy Ania zaszła w ciążę. Wtedy myśleliśmy, że damy radę. Że jakoś to będzie.
Ale nie było. Mieszkaliśmy w starej kamienicy na Pradze, w jednym pokoju z kuchnią w przedpokoju i łazienką na korytarzu. Kiedyś śmiałam się z tego, że życie to nie serial — teraz wiedziałam, że nawet scenarzyści nie wymyśliliby takiej codzienności. Czworo dorosłych ludzi i trójka dzieci na 24 metrach kwadratowych.
— Mamo, czemu nie możemy mieć swojego mieszkania? — zapytała Ola pewnego wieczoru, kiedy układałam ją do snu.
Przełknęłam ślinę. Jak powiedzieć siedmiolatce, że jej tata nie ma pracy, a babcia ledwo wiąże koniec z końcem na emeryturze? Jak wyjaśnić, że jej mama płacze nocami z bezsilności?
— Bo życie czasem jest trudne, kochanie — wyszeptałam i pocałowałam ją w czoło.
Bartek wrócił późno tego dnia. Pachniał papierosami i tanim piwem. Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Przepraszam, mamo — powiedział cicho. — Nie chciałem tak…
— Synu, ja już nie wiem, co robić — odpowiedziałam. — Nie chcę was oceniać. Ale musimy coś zmienić.
Ania wyszła z łazienki z czerwonymi oczami.
— Nie dam rady dłużej tak żyć! — wybuchła. — Bartek, obiecałeś mi normalne życie! Miało być lepiej!
Bartek spuścił głowę. Ja poczułam się winna. Może to ja powinnam była lepiej wychować syna? Może za bardzo go chroniłam przed światem? Może powinnam była być twardsza?
Następnego dnia rano zadzwoniła moja siostra, Teresa.
— Bożena, słyszałam od sąsiadki… U was znowu awantura?
Westchnęłam ciężko.
— Tereniu, nie oceniaj mnie. Sama wiesz, jak jest.
— Ale może Bartek powinien pójść do pracy? Albo Ania? Ty nie możesz wszystkiego dźwigać!
Zacisnęłam pięści. Wiedziałam, że ma rację. Ale jak powiedzieć synowi, że musi rzucić studia? Że jego marzenia o lepszym życiu muszą poczekać?
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Dzieci spały.
— Musimy porozmawiać — zaczęłam drżącym głosem. — Tak dalej być nie może.
Bartek spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Chcesz mnie wyrzucić?
— Nie chcę nikogo wyrzucać! Ale musimy się dogadać. Ja już nie mam siły…
Ania zaczęła płakać.
— Ja też nie mam! Bartek, ja cię kocham, ale… ja już nie wiem, czy dam radę być matką czwórki dzieci w jednym pokoju!
Zapadła cisza. Wtedy Bartek pierwszy raz od dawna się odezwał:
— Może… Może pójdę do pracy na budowie. Znam jednego chłopaka…
Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Praca na budowie to ciężki kawałek chleba. Ale może to jedyna szansa?
Następne tygodnie były walką o każdy dzień. Bartek wychodził rano i wracał późno wieczorem. Ania zaczęła sprzątać u sąsiadów za drobne pieniądze. Ja zajmowałam się dziećmi i domem. Było ciężko, ale przynajmniej pojawiła się nadzieja.
Któregoś dnia Ania przyszła do mnie z testem ciążowym w ręku.
— Bożena… Ja jestem znowu w ciąży.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć ze złości i rozpaczy. Ale spojrzałam na nią i zobaczyłam przerażenie w jej oczach.
— Damy radę — powiedziałam cicho, choć sama nie wierzyłam w te słowa.
Wieczorem usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. W głowie miałam tysiące pytań: Gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy moje dzieci będą kiedyś szczęśliwe?
Czasem myślę, że życie to nieustanna walka o oddech w ciasnej izbie pełnej ludzi i emocji. Ale może właśnie w tej walce rodzi się prawdziwa miłość?
Czy ktoś z was też czuje czasem bezsilność wobec losu? Jak znaleźć siłę tam, gdzie jej już nie ma?