Moja córka wstydzi się mnie, bo nie stać mnie na jej świat – historia matki z Warszawy

– Mamo, proszę cię, nie przychodź dziś na kolację. Oni… no, po prostu nie chcę, żebyś się czuła niezręcznie – usłyszałam w słuchawce głos mojej córki, Magdy. Siedziałam wtedy przy kuchennym stole, w starej kamienicy na Pradze, z kubkiem zimnej herbaty i kawałkiem chleba z masłem. Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Magda… przecież sama mnie zaprosiłaś. Upiekłam nawet twoje ulubione ciasto z jabłkami…

– Wiem, mamo. Ale… Paweł i jego rodzice są inni. Oni mają inne zwyczaje. Nie chcę, żebyś się źle czuła. To dla twojego dobra – dodała szybko, jakby chciała zamknąć temat.

W słuchawce zapadła cisza. Słyszałam tylko własny oddech i bicie serca. Poczułam się tak, jakby ktoś nagle wyciągnął mi krzesło spod nóg. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, zapytać: „Czego się wstydzisz? Mnie? Tego, że nie mam pieniędzy? Że nie noszę markowych ubrań?” Ale nie powiedziałam nic. Po prostu się rozłączyłam.

Siedziałam tak długo, patrząc na stół, na stare firanki w oknie i na ciasto, które jeszcze pachniało cynamonem. Przypomniałam sobie wszystkie lata, kiedy byłam dla Magdy wszystkim – matką, ojcem, przyjaciółką. Jej ojciec odszedł, gdy miała pięć lat. Zostałyśmy same. Pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu na Banacha, brałam dodatkowe dyżury, żeby starczyło na zeszyty, na buty zimowe, na wycieczkę szkolną do Krakowa.

Nigdy nie było nas stać na wiele. Ale Magda zawsze miała wszystko, co mogłam jej dać – miłość, ciepło, wsparcie. Kiedy dostała się na studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim, płakałam ze szczęścia. Byłam dumna jak paw.

A teraz? Teraz moja córka wstydzi się mnie przed swoją nową rodziną – rodziną Pawła, chłopaka z Wilanowa, którego rodzice prowadzą własną kancelarię i jeżdżą na wakacje do Toskanii.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie słyszałam tylko jej słowa: „Nie chcę, żebyś się źle czuła”. Czy to naprawdę chodziło o mnie? Czy może to ona się wstydziła? Przypomniałam sobie ostatnią wizytę u nich – siedziałam przy stole w ich nowoczesnym mieszkaniu, nie wiedząc nawet, jak poprawnie użyć tych wszystkich sztućców. Czułam się jak uboga krewna z prowincji.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zosia.

– Pani Haniu, co taka smutna? – zapytała przez drzwi.

– Nic takiego… – odpowiedziałam wymijająco.

Ale ona wiedziała swoje. Przyniosła mi kawałek sernika i usiadła naprzeciwko.

– Wie pani… dzieci czasem zapominają, ile matka dla nich zrobiła. Mój Tomek też kiedyś powiedział coś głupiego. Ale potem przeprosił.

Słuchałam jej i czułam narastający żal. Nie do Magdy – do siebie. Może powinnam była bardziej walczyć o siebie? Może za bardzo poświęciłam się dla niej?

Kilka dni później Magda przyszła do mnie sama. Stała w drzwiach z bukietem tulipanów i wyglądała na zmieszaną.

– Mamo… przepraszam za tamto. Nie powinnam była tak mówić – zaczęła cicho.

– Powiedz mi szczerze: wstydzisz się mnie? – zapytałam prosto z mostu.

Zamilkła. Patrzyła gdzieś w bok.

– Nie wiem… Może trochę? Paweł ma inną rodzinę. Tam wszystko jest takie… inne. Ja czasem czuję się przy nich jak ktoś gorszy. Boję się, że ty też tak się poczujesz.

Poczułam ukłucie w sercu.

– Magda… Ja całe życie robiłam wszystko dla ciebie. Nie miałam pieniędzy na drogie prezenty czy wakacje za granicą. Ale zawsze byłam przy tobie. Czy to naprawdę jest mniej warte?

Łzy napłynęły jej do oczu.

– Wiem… Przepraszam… Po prostu chciałam, żebyś była szczęśliwa.

Przytuliłyśmy się wtedy po raz pierwszy od dawna. Ale coś we mnie pękło. Od tamtej pory nasze relacje były inne – bardziej ostrożne, pełne niedopowiedzeń.

Zaczęłam coraz częściej zastanawiać się nad swoim życiem. Czy naprawdę byłam dobrą matką? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy bieda rzeczywiście odbiera człowiekowi godność?

Kilka tygodni później dostałam zaproszenie na ślub Magdy i Pawła. Było piękne – złote litery na kremowym papierze. Ale zamiast radości poczułam lęk. Bałam się spotkania z jego rodziną, bałam się spojrzeń pełnych litości lub pogardy.

W dniu ślubu ubrałam swoją najlepszą sukienkę – tę granatową, którą kupiłam jeszcze przed emeryturą. Stałam przed lustrem i próbowałam dodać sobie otuchy.

W kościele siedziałam z tyłu. Patrzyłam na Magdę – piękną, szczęśliwą pannę młodą – i czułam dumę pomieszaną z żalem. Po ceremonii podeszła do mnie teściowa Magdy.

– Pani Haniu, jak miło panią poznać! Magda tyle o pani opowiadała! – powiedziała z uśmiechem.

Uścisnęłyśmy sobie dłonie. Przez chwilę poczułam się jak ktoś ważny.

Na weselu Magda podeszła do mnie kilka razy – raz nawet zatańczyłyśmy razem walca. Ale widziałam jej niepokój za każdym razem, gdy ktoś z rodziny Pawła podchodził do naszego stolika.

Po weselu wróciłam do pustego mieszkania i długo płakałam. Nie wiem nawet dlaczego – czy ze szczęścia, czy ze smutku?

Dziś mija pół roku od tamtych wydarzeń. Nasze relacje z Magdą są poprawne, ale chłodne. Czasem dzwoni, czasem wpada na herbatę. Ale już nigdy nie powiedziała mi „kocham cię” tak po prostu.

Często pytam siebie: czy bieda naprawdę odbiera człowiekowi prawo do miłości i szacunku? Czy można być dumnym z tego, kim się jest – nawet jeśli nie ma się nic oprócz serca pełnego uczuć?

A wy? Czy też czuliście kiedyś taki wstyd lub ból ze strony najbliższych? Co byście zrobili na moim miejscu?