Cienie przeszłości: Opowieść Agaty z Krakowa
— Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, mam spotkanie — głos mojej córki, Marty, przerywa ciszę mojego mieszkania. Słyszę w tle szum biura, czyjeś śmiechy, stukot klawiatur. — Oddzwonię później, dobrze? — dodaje szybko, zanim zdążę odpowiedzieć. Słuchawka milknie. Zostaję sama z własnym oddechem i tykaniem zegara na ścianie.
Kiedyś byłam dla nich całym światem. Dla Marty i dla Pawła. Pamiętam, jak biegali po naszym starym mieszkaniu na Kazimierzu, jak śmiali się, kłócili o zabawki, jak przychodzili do mnie z każdym problemem. Teraz moje dzieci są dorosłe, mają swoje życie, swoje sprawy. Paweł mieszka w Warszawie, Marta tutaj, w Krakowie, ale równie dobrze mogłaby być na innym kontynencie. Odwiedzają mnie rzadko, a kiedy już przychodzą, patrzą na zegarek, jakby każda minuta spędzona ze mną była wyjęta z ich cennego czasu.
Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że czekam na ich telefon. Siedzę przy oknie, patrzę na ludzi idących ulicą Dietla i wyobrażam sobie, że zaraz ktoś zadzwoni do drzwi. Ale to tylko listonosz albo sąsiadka z naprzeciwka. Dzieci dzwonią rzadko. A kiedy już to robią, ich głosy brzmią obco — jakby rozmawiali z kimś, kogo trzeba odwiedzić z obowiązku.
— Mamo, wszystko w porządku? — pyta Paweł przez telefon. Słyszę w jego głosie pośpiech. — Muszę kończyć, mam ważny projekt w pracy. Zadzwonię za tydzień.
Za tydzień. Te słowa brzmią jak wyrok. Przez siedem dni będę znów sama ze swoimi myślami i wspomnieniami.
Czasem zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za bardzo ich kochałam? A może za mało? Przypominam sobie wieczory, kiedy siedzieliśmy razem przy stole, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Teraz ten stół jest pusty. Przestawiam filiżanki z miejsca na miejsce, jakby to miało przywołać dawną bliskość.
Wczoraj wieczorem zadzwoniła Marta. — Mamo, czy możesz mi pożyczyć trochę pieniędzy? — zapytała bez ogródek. Przez chwilę milczałam. Nie dlatego, że nie chciałam jej pomóc — zawsze byłam gotowa oddać dzieciom wszystko — ale dlatego, że poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę jestem dla niej tylko bankomatem? Czy pamięta jeszcze nasze wspólne chwile?
— Oczywiście, Marto — odpowiedziałam cicho. — Przyjdź jutro po południu.
Przyszła. Weszła do mieszkania z telefonem przy uchu, rozmawiała z kimś o pracy. Pocałowała mnie w policzek od niechcenia i usiadła przy stole.
— Długo nie mogę zostać — powiedziała od razu. — Mam spotkanie online za pół godziny.
Podałam jej kopertę z pieniędzmi. Wzięła ją szybko i schowała do torebki.
— Dzięki, mamo! Jesteś kochana! — rzuciła przez ramię i już była w drzwiach.
Zostałam sama w kuchni. Przez chwilę patrzyłam na drzwi, które zamknęły się za nią z cichym kliknięciem. Poczułam się pusta jak nigdy dotąd.
Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Zofia.
— Agato, czemu siedzisz tak sama? Przyjdź do mnie na herbatę.
Poszłam. Siedziałyśmy razem przy stole, rozmawiałyśmy o dawnych czasach. Pani Zofia opowiadała o swoich wnukach, którzy przyjeżdżają do niej co weekend.
— Moje dzieci nie mają czasu — powiedziałam cicho.
— Takie czasy — westchnęła Zofia. — Ale czasem trzeba im przypomnieć, że matka też człowiek.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Próbowałam zasnąć, ale w głowie kłębiły mi się myśli. Czy naprawdę jestem dla nich tylko obowiązkiem? Czy zapomnieli już o tym, ile dla nich zrobiłam?
Rano zadzwonił telefon. To był Paweł.
— Mamo, będę w Krakowie za dwa tygodnie służbowo. Może się spotkamy?
— Oczywiście! — odpowiedziałam zbyt entuzjastycznie.
— Ale będę miał tylko godzinę między spotkaniami — dodał szybko.
Godzina. Tyle czasu dla matki po miesiącach ciszy.
Przez kolejne dni przygotowywałam się do tego spotkania jak do święta. Upiekłam jego ulubione ciasto marchewkowe, posprzątałam mieszkanie, kupiłam nową sukienkę.
Kiedy Paweł przyszedł, wyglądał na zmęczonego i rozkojarzonego.
— Mamo, nie mam dużo czasu — powiedział od progu.
Usiedliśmy przy stole. Próbowałam rozmawiać o jego pracy, o życiu w Warszawie, ale odpowiadał zdawkowo.
— Muszę już lecieć — powiedział po czterdziestu minutach.
Przytulił mnie na pożegnanie i wyszedł. Zostałam sama z ciastem i pustką w sercu.
Wieczorem długo patrzyłam przez okno na światła miasta. Zastanawiałam się, czy to ja się zmieniłam, czy świat wokół mnie stał się inny. Czy dzieci naprawdę zapominają o swoich rodzicach? Czy może to ja nie potrafię pogodzić się z tym, że ich życie toczy się dalej beze mnie?
Czasem myślę o tym, żeby zadzwonić do Marty lub Pawła bez powodu — po prostu zapytać, jak się czują. Ale boję się usłyszeć w ich głosie ten sam pośpiech i dystans.
Może powinnam nauczyć się żyć dla siebie? Znaleźć nowe zajęcia, nowych ludzi? Ale jak zacząć wszystko od nowa po tylu latach życia dla innych?
Patrzę na stare zdjęcia: uśmiechnięte twarze moich dzieci, ja młoda i szczęśliwa. Gdzie podziały się tamte dni?
Czy samotność to cena za bezwarunkową miłość? Czy można jeszcze odzyskać bliskość z własnymi dziećmi?
Może ktoś z was zna odpowiedź na te pytania? Może nie jestem jedyna?