Dzień, w którym przestałam istnieć dla własnej rodziny – wyznanie matki przy kuchennym stole

– Czy ktoś może mi pomóc z tymi ziemniakami?! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam przy kuchennym stole, obierając kolejną górę warzyw, podczas gdy w salonie rozbrzmiewał śmiech moich dzieci. Michał, mój mąż, nawet nie podniósł wzroku znad laptopa. „Zaraz, zaraz…” – mruknął pod nosem, nie odrywając się od ekranu.

To był zwykły poniedziałek, a jednak czułam, że coś we mnie pęka. Od rana biegałam między szkołą, sklepem a domem. Zosia zapomniała zeszytu do matematyki, Kuba miał sprawdzian z historii, a najmłodsza Hania dostała gorączki. Wszystko na mojej głowie. Nawet pies, Burek, patrzył na mnie z wyrzutem, bo nie miał jeszcze spaceru.

W kuchni pachniało rosołem, a ja czułam się jak duch. Przechodziłam obok własnych dzieci, które nawet nie zauważały, że jestem zmęczona. – Mamo, gdzie są moje słuchawki? – zapytał Kuba, nie patrząc na mnie. – W twoim pokoju, na biurku – odpowiedziałam automatycznie. Nawet nie podziękował.

Usiadłam na chwilę przy stole, ścierając pot z czoła. Michał wszedł do kuchni tylko po to, żeby nalać sobie kawy. – Co na obiad? – rzucił przez ramię. – Rosół i schabowe – odpowiedziałam cicho. – Super – mruknął i zniknął z powrotem w salonie.

Poczułam się jak służąca. Jakby moje istnienie sprowadzało się tylko do gotowania, sprzątania i rozwiązywania cudzych problemów. Kiedyś byłam Małgorzatą – dziewczyną z marzeniami, która chciała zostać malarką. Teraz byłam tylko „mamą” i „żoną”.

Po południu usiedliśmy wszyscy do obiadu. – Zosia, odłóż telefon! – powiedziałam ostrzej niż zamierzałam. – Zaraz, mamo! Muszę odpisać Ani! – burknęła córka. Michał nawet nie zareagował. Kuba przewracał oczami, a Hania marudziła, że nie chce jeść mięsa.

– Czy ktoś może mi powiedzieć, dlaczego nikt nie słucha, co do was mówię?! – wybuchłam nagle. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariatkę. – Mamo, o co ci chodzi? – zapytała Zosia z irytacją. – O to, że jestem tu dla was cały czas, a wy nawet nie zauważacie, że istnieję! – głos mi się załamał.

Zapadła cisza. Michał spojrzał na mnie zaskoczony. – Przesadzasz… – zaczął, ale przerwałam mu. – Nie przesadzam! Od miesięcy czuję się jak powietrze! Nikt nie pyta, jak się czuję. Nikt nie pomaga. Wszystko jest na mojej głowie! – łzy popłynęły mi po policzkach.

Zosia spuściła wzrok. Kuba udawał, że nie słyszy. Michał westchnął ciężko. – Małgosiu, przecież wiesz, że cię doceniamy… – powiedział cicho. – Naprawdę? Bo ja tego nie czuję – odpowiedziałam drżącym głosem.

Wstałam od stołu i wyszłam na balkon. Zimny wiatr owiał mi twarz. Patrzyłam na szare blokowisko i zastanawiałam się, kiedy ostatni raz ktoś mnie przytulił bez powodu. Kiedy ostatni raz ktoś zapytał: „Jak się czujesz?” albo „Czego potrzebujesz?”.

Wieczorem Michał próbował ze mną rozmawiać. – Może przesadziliśmy z tymi obowiązkami… Może powinniśmy cię bardziej wspierać – powiedział niepewnie. – Może? – powtórzyłam z goryczą. – Ja już nie wiem, kim jestem. Przestałam być sobą. Stałam się tylko dodatkiem do waszego życia.

Następnego dnia dzieci były cichsze niż zwykle. Zosia zrobiła mi herbatę. Kuba sam wyniósł śmieci. Hania przytuliła się do mnie bez słowa. Ale ja czułam tylko pustkę. Czy to wystarczy? Czy można odzyskać siebie po tylu latach bycia niewidzialną?

Od tamtego dnia próbuję na nowo znaleźć Małgorzatę w sobie. Zaczęłam malować po nocach, kiedy wszyscy śpią. Czasem idę na spacer sama, zostawiając rodzinę z obiadem do odgrzania. Uczę się mówić „nie” i prosić o pomoc.

Ale wciąż zadaję sobie pytanie: czy można być dobrą matką i jednocześnie nie zatracić siebie? Czy wy też czasem czujecie się niewidzialni we własnym domu?