Kiedy życie przypomina bezbarwny obraz
W spokojnym, niepozornym miasteczku Szarowice mieszkał artysta o imieniu Szymon. Jego pracownia, ciasne, słabo oświetlone pomieszczenie na tyłach jego starzejącego się domu, było tak bezbarwne, jak bezbarwne wydawało się jego życie. Ściany, kiedyś ozdobione żywymi płótnami, teraz dźwigały ciężar niedokończonych projektów i wyblakłych marzeń.
Przyjaciele Szymona, Mikołaj i Wojciech, często namawiali go, by opuścił Szarowice, by szukać inspiracji w tętniących życiem miastach, gdzie sztuka kwitła. Ale Szymon, skrępowany strachem i poczuciem obowiązku wobec swojej chorej matki, Debory, pozostał. Jego kreatywność, kiedyś bujny ogień, zmalała do zaledwie żarzących się żarów.
Debora, choć wspierająca, nie mogła pojąć głębi rozpaczy Szymona. „Dlaczego nie namalujesz naszego miasta?” zasugerowała pewnego dnia, jej głos przepełniony nadzieją. „Jest tu piękno, tylko trzeba je dostrzec.”
Szymon chciał w to wierzyć. Odbywał długie spacery, jego oczy przeszukiwały znajome ulice za czymś, cokolwiek, co mogłoby zapalić jego pasję. Ale wszystko, co widział, to te same stare budynki, te same twarze i te same szare niebiosa, które odzwierciedlały jego wewnętrzny niepokój.
Barbara, właścicielka lokalnej jadłodajni, zauważyła zmianę w Szymonie. „Kiedyś wnosiłeś tyle życia do tego miejsca swoimi szkicami,” zauważyła pewnego popołudnia, gdy Szymon nieobecnie mieszał swoją kawę. „Co się stało z tym młodym człowiekiem?”
Szymon wzruszył ramionami, pytanie odbiło się echem w jego umyśle. Co się z nim stało? Kiedy przestał widzieć świat w kolorach?
Zdeterminowany, by przełamać blokadę twórczą, Szymon postanowił podjąć się projektu, który go wyzwoli. Namaluje mural na ścianie jadłodajni, prezent dla Barbary i miasta, które go wychowało. Być może, robiąc to, znajdzie inspirację, której tak desperacko szukał.
Dni zamieniły się w tygodnie, a mural powoli nabierał kształtów. Tłum gromadził się każdego dnia, by obserwować pracę Szymona, ich ciekawość wzbudzona przez transformację niegdyś pustej ściany. Amanda, nowa mieszkańczyni Szarowic, podeszła do Szymona z uśmiechem. „To piękne,” powiedziała, jej oczy odzwierciedlały szczere podziwianie. „Przyniosłeś kolor do tego miasta.”
Szymon chciał podzielić jej entuzjazm, ale gdy cofnął się, by zobaczyć mural w całości, jego serce opadło. Kolory wydawały się matowe, postacie bez życia. To było odzwierciedlenie jego własnego stanu umysłu, świadectwo jego niepowodzenia w znalezieniu radości w sztuce lub życiu.
Odsłonięcie muralu spotkało się z uprzejmymi brawami i słowami pochwały, ale Szymon nie czuł dumy, tylko pogłębiające się poczucie pustki. Miał nadzieję, że ten projekt będzie jego zbawieniem, ale zamiast tego służył jako przypomnienie o jego ograniczeniach.
W końcu Szymon zdał sobie sprawę, że inspiracji, której szukał, nie można było znaleźć w krajobrazach Szarowic ani w twarzach jego mieszkańców. To była podróż, którą musiał odbyć sam, poszukiwanie znaczenia w świecie, który zdawał się być zdeterminowany, by pozostać bezbarwny.
Wraz ze zmianą pór roku, Szymon kontynuował malowanie, ale wibracje, które kiedyś definiowały jego pracę, nigdy nie powróciły. Szarowice pozostało takie, jakie było, a Szymon, uwięziony we własnym płótnie niespełnionych marzeń, zastanawiał się, czy kolor kiedykolwiek istniał.