Trzydzieści lat pod jednym dachem: Historia o życiu, które nie należy do mnie

– Znowu wróciłaś po dwudziestej? – głos mamy przeszył ciszę mieszkania jak nóż. Stała w kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jej spojrzenie było chłodne i pełne wyrzutu. – Wiesz, że nie lubię, kiedy tak późno wracasz.

Miałam ochotę odpowiedzieć coś złośliwego, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego tylko wzruszyłam ramionami i przeszłam obok niej do swojego pokoju. Drzwi zamknęły się za mną bezgłośnie, ale czułam jej wzrok na plecach jeszcze długo potem. Trzydzieści lat. Trzydzieści lat życia pod jednym dachem, w tym samym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, gdzie każdy kąt znał moje łzy i ciche westchnienia. Gdzie każda decyzja była poddawana ocenie – nie mojej, lecz mamy.

Mam na imię Marta. Moje życie toczy się według scenariusza napisanego przez moją matkę, Annę. Kiedy byłam dzieckiem, jej troska była dla mnie jak ciepły koc – otulała mnie i chroniła przed światem. Ale z czasem ten koc stał się ciężarem, który przygniatał mnie coraz mocniej. Mama decydowała o wszystkim: jakie studia wybiorę (polonistyka, bo „po tym zawsze znajdziesz pracę”), z kim mogę się spotykać („ten chłopak nie jest dla ciebie, zobacz jak się ubiera”), nawet o tym, jaką sukienkę założę na urodziny kuzynki („ta granatowa jest bardziej odpowiednia, nie będziesz się rzucać w oczy”).

Próbowałam się buntować. Raz nawet spakowałam walizkę i wyszłam z domu – miałam wtedy dwadzieścia dwa lata. Ale po godzinie wróciłam. Mama płakała, mówiła, że jestem jej jedyną córką, że po śmierci taty tylko ja jej zostałam. Że nie poradzi sobie sama. Wtedy uwierzyłam, że jestem jej potrzebna. Że to moja odpowiedzialność – być przy niej, dbać o nią, słuchać jej rad. Tak minęły kolejne lata.

Moje koleżanki zakładały rodziny, wyjeżdżały za granicę, kupowały mieszkania na kredyt. Ja codziennie wracałam do tego samego mieszkania, gdzie mama czekała z obiadem i pytaniami: „Jak było w pracy? Z kim rozmawiałaś? Dlaczego nie zadzwoniłaś w przerwie?”. Czasem czułam się jak dziecko uwięzione w ciele dorosłej kobiety.

Najgorsze były weekendy. W sobotę rano mama budziła mnie o ósmej – „Nie będziesz spać do południa jak jakaś nastolatka!”. Potem wspólne zakupy na bazarku, sprzątanie mieszkania („Bo kto to zrobi, jak nie my?”), a wieczorem telewizja i rozmowy o sąsiadach. Każda próba wyjścia kończyła się awanturą.

– Marta, ty znowu chcesz gdzieś wychodzić? – pytała z wyrzutem.
– Mamo, mam trzydzieści lat! – wybuchałam czasem. – Chcę mieć swoje życie!
– A ja? Ja się nie liczę? Poświęciłam ci wszystko! – jej głos łamał się ze wzruszenia.

I wtedy znów czułam się winna. Jak mogłam myśleć o sobie, skoro ona tyle dla mnie zrobiła?

Pewnego dnia w pracy koleżanka zapytała mnie: – Marta, czemu nigdy nie przychodzisz na nasze spotkania po godzinach?
Zaczerwieniłam się i wymamrotałam coś o obowiązkach domowych. Widziałam w jej oczach zdziwienie i współczucie.

Wieczorem długo patrzyłam w lustro. Czy naprawdę jestem dorosła? Czy tylko udaję przed światem? Moje odbicie wydawało mi się obce – kobieta o smutnych oczach i przygarbionych ramionach.

Wszystko zmieniło się pewnej niedzieli. Mama zachorowała – zwykłe przeziębienie, ale dla niej to był koniec świata. Przez trzy dni leżała w łóżku i wydawała mi polecenia: „Podaj mi herbatę”, „Zadzwoń do cioci Krysi”, „Sprawdź temperaturę”. Byłam zmęczona i rozdrażniona. W pracy zawaliłam ważny projekt, bo nie mogłam się skupić.

W czwartek wieczorem zadzwonił do mnie Tomek – kolega ze studiów, z którym kiedyś łączyło mnie coś więcej niż przyjaźń.
– Marta, co u ciebie? Dawno się nie widzieliśmy.
– Nic nowego… – westchnęłam.
– Może wyskoczymy na kawę?

Chciałam powiedzieć „tak”, ale w tle usłyszałam głos mamy:
– Z kim rozmawiasz? Kto to jest?

Zacisnęłam pięści.
– Z Tomkiem! Idę jutro na kawę!
Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Nie możesz mnie zostawić samej! Co będzie, jak mi się pogorszy?

Poczułam narastającą złość i bezsilność. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć wszystko, co od lat tłumiłam w sobie: że mam dość kontroli, że chcę żyć po swojemu, że nie jestem już dzieckiem! Ale znów zabrakło mi odwagi.

Następnego dnia odwołałam spotkanie z Tomkiem. Siedziałam przy łóżku mamy i podawałam jej kolejne tabletki. W nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: czy to naprawdę moje życie? Czy jestem tylko przedłużeniem mojej matki?

Minęły kolejne tygodnie. Mama wyzdrowiała, a ja znów wróciłam do codziennej rutyny. Ale coś we mnie pękło. Coraz częściej łapałam się na tym, że marzę o własnym mieszkaniu, o ciszy bez jej pytań i wyrzutów sumienia. Zaczęłam szukać pracy poza Warszawą – daleko od domu, od mamy, od wszystkiego co znane.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.
– Mamo… muszę ci coś powiedzieć.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Dostałam propozycję pracy w Gdańsku. Chcę spróbować… zacząć nowe życie.

Przez chwilę milczała. Potem rozpłakała się.
– Zostawiasz mnie? Po tym wszystkim?

Czułam ból i żal, ale wiedziałam, że jeśli teraz nie zrobię tego kroku – już nigdy nie będę wolna.

Dziś siedzę w pustym pokoju i patrzę przez okno na rozświetlone ulice Gdańska. Jestem sama – pierwszy raz w życiu naprawdę sama. Boję się przyszłości, ale czuję też ulgę i nadzieję.

Czy można nauczyć się być dorosłym mając trzydzieści lat? Czy da się odzyskać życie, które oddało się komuś innemu? Może ktoś z was zna odpowiedź…