Dramatyczne lato w Tatrach: Jak moja mama zrujnowała nasze wakacje i wystawiła naszą rodzinę na próbę

– Nie wierzę, że to zrobiłaś! – Marek patrzył na mnie z wyrzutem, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni naszego wynajętego domku w Zakopanem, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Za ścianą słychać było śmiech Karolinki i głos mojej mamy, która właśnie opowiadała jej kolejną bajkę. Miałam ochotę wybiec z tego domu i nigdy nie wracać.

Wszystko zaczęło się dwa tygodnie wcześniej. Siedzieliśmy z Markiem przy stole, planując naszą pierwszą od lat wspólną podróż. Karolinka miała już pięć lat i marzyliśmy o tym, by pokazać jej góry, zabrać na Gubałówkę, zjeść oscypka na Krupówkach. To miały być nasze wymarzone wakacje – tylko my troje. Ale wtedy zadzwoniła mama.

– Kochanie, słyszałam, że jedziecie w Tatry – powiedziała z tym swoim tonem, który nie znosił sprzeciwu. – Wiesz, jak bardzo kocham góry. Może bym się do was dołączyła? Przecież i tak nie mam co robić w domu.

Zamarłam. Wiedziałam, że Marek nie będzie zachwycony. Nasze relacje z mamą były… trudne. Po śmierci taty stała się zaborcza, chciała mieć mnie zawsze przy sobie, a każda próba odcięcia pępowiny kończyła się awanturą.

– Mamo, to miały być nasze rodzinne wakacje… – zaczęłam nieśmiało.

– No przecież jestem rodziną! – przerwała mi natychmiast. – Nie rozumiem, dlaczego mnie wykluczasz. Zawsze tak było, odkąd wyszłaś za Marka…

Wiedziałam, że nie wygram tej rozmowy. Położyłam słuchawkę i spojrzałam na męża.

– Chyba pojedzie z nami…

Marek tylko westchnął ciężko.

I tak znaleźliśmy się we czwórkę w małym domku pod Giewontem. Pierwsze dni były jeszcze znośne. Mama zachwycała się widokami, robiła zdjęcia Karolince, gotowała swoje ulubione zupy. Ale szybko zaczęły się spięcia.

– Marek, nie dawaj jej tyle słodyczy! – krzyczała na męża, gdy ten próbował przekupić Karolinkę kawałkiem czekolady przed wyjściem na szlak.

– Karolina powinna spać w dzień! – powtarzała mi codziennie, ignorując fakt, że nasza córka już od dawna nie potrzebuje drzemki.

– A może byście tak poszli gdzieś sami? Ja zostanę z małą – proponowała niby życzliwie, ale wiedziałam, że chodzi jej o to, żeby mieć mnie tylko dla siebie.

Z każdym dniem atmosfera gęstniała. Marek coraz częściej wychodził sam na spacery, a ja czułam się rozdarta między nim a mamą. Karolinka zaczęła być marudna, płakała bez powodu.

Pewnego wieczoru usiedliśmy z Markiem na tarasie.

– Tak dalej być nie może – powiedział cicho. – Twoja mama rządzi tu wszystkim. Ja już nie mam siły.

– Przecież to tylko tydzień…

– To najdłuższy tydzień mojego życia.

Wtedy usłyszeliśmy trzask drzwi. Mama stała w progu i patrzyła na nas z wyrzutem.

– O czym tak rozmawiacie? Znowu o mnie? – zapytała lodowatym głosem.

Zapanowała cisza. Czułam się jak dziecko przyłapane na kłamstwie.

– Mamo… My po prostu chcieliśmy chwilę pobyć sami…

– No jasne! Zawsze jestem problemem! Może powinnam wrócić do domu? Może wtedy będziecie szczęśliwi?

Wybiegła z płaczem do swojego pokoju. Karolinka obudziła się i zaczęła płakać. Marek spojrzał na mnie bezradnie.

Następnego dnia mama była chłodna i milcząca. Przestała gotować obiady, zamykała się w pokoju albo wychodziła sama na spacery. Karolinka pytała: „Dlaczego babcia jest smutna?” Nie umiałam jej odpowiedzieć.

W końcu przyszedł dzień wyjazdu. Pakowaliśmy walizki w ciszy. Mama pożegnała się z nami chłodno i pojechała pierwsza pociągiem do Krakowa.

W samochodzie Marek milczał przez całą drogę. Dopiero pod domem powiedział:

– Musisz coś z tym zrobić. Albo będziemy rodziną my troje, albo zawsze będziemy żyć pod dyktando twojej mamy.

Patrzyłam na niego i czułam strach. Czy naprawdę muszę wybierać między matką a własną rodziną? Czy można kochać wszystkich jednakowo?

Czasem myślę: czy rodzina naprawdę zawsze oznacza wsparcie i miłość? A może czasem trzeba postawić granice – nawet jeśli to boli najbardziej?