Między dwoma światami: Łzy na progu mojego ojczyma
– Iwona, nie zostawiaj mnie tutaj samego… – głos ojczyma drżał, a jego dłonie ściskały moją kurtkę tak mocno, że aż poczułam ból. Stałam na progu jego starego domu, gdzie zapach wilgoci i starości mieszał się z wonią świeżo zaparzonej herbaty. Za oknem szarzało, a wiatr uderzał w spróchniałe okiennice. Moja córka, Zosia, bawiła się w kącie klockami, nieświadoma ciężaru tej chwili.
Przyjechałam tu dziś z zamiarem porozmawiania z panem Stefanem o domu opieki. Od miesięcy obserwowałam, jak coraz trudniej mu się poruszać, jak zapomina o lekach, jak samotność zjada go od środka. Ale kiedy wypowiedziałam te słowa – „Może byłoby ci lepiej w domu spokojnej starości?” – zobaczyłam w jego oczach coś, czego nigdy nie zapomnę: rozpacz i zawód.
– Tyle lat cię wychowywałem… – wyszeptał. – A teraz chcesz mnie oddać jak starego psa?
Zamarłam. W głowie kłębiły mi się myśli: przecież chcę dla niego dobrze! Przecież nie dam rady być tu codziennie, mam pracę, mam Zosię…
– Tato… – zaczęłam, choć nigdy nie mówiłam do niego „tato” bez skrępowania. – Ja po prostu się martwię. Boję się, że coś ci się stanie.
– Lepiej umrzeć tutaj niż gnić wśród obcych! – krzyknął nagle, a łzy popłynęły mu po policzkach. – Ty nic nie rozumiesz.
Zosia spojrzała na nas z niepokojem. Podeszła do mnie i chwyciła za rękę.
– Mamo, czemu dziadek płacze?
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Przykucnęłam przy niej i przytuliłam ją mocno. W tej chwili poczułam się jak dziecko – bezradna wobec świata dorosłych.
Wróciłam do mieszkania w Krakowie późnym wieczorem. Zosia zasnęła w samochodzie, a ja jechałam przez ciemność z poczuciem winy cięższym niż kiedykolwiek. W głowie słyszałam tylko jedno zdanie: „Oddać jak starego psa…”
Mój mąż, Tomek, czekał na nas w kuchni. Siedział przy stole z laptopem i filiżanką kawy.
– Jak było? – zapytał bez podnoszenia wzroku.
– Źle – odpowiedziałam cicho. – On myśli, że chcę się go pozbyć.
Tomek westchnął i zamknął laptopa.
– Iwona, musisz pomyśleć też o sobie. Nie możesz być wszędzie naraz. Zosia cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję.
– A on? – wybuchłam nagle. – On mnie nie potrzebuje? Przecież to on mnie wychował po śmierci mamy!
Tomek milczał przez chwilę.
– Może czasem trzeba pozwolić ludziom odejść…
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdą rozmowę z panem Stefanem z ostatnich miesięcy. Przypomniałam sobie, jak uczył mnie jeździć rowerem po polnych drogach pod Bochnią, jak piekliśmy razem chleb w starym piecu, jak tulił mnie do snu po pogrzebie mamy…
Rano zadzwoniła sąsiadka ojczyma, pani Halina.
– Pani Iwonko, Stefan chyba się przeziębił. Nie chce jeść, kaszle… Może by pani przyjechała?
Serce mi stanęło. Znowu musiałam wybierać: praca czy rodzina? Zosia miała dziś przedstawienie w przedszkolu…
– Tomek… – zaczęłam niepewnie.
– Jedź – powiedział bez wahania. – Ja pójdę na przedstawienie z Zosią.
Pojechałam na wieś z duszą na ramieniu. Pan Stefan leżał w łóżku pod stertą koców, blady i słaby.
– Iwona… dobrze, że jesteś…
Podałam mu herbatę i zmierzyłam temperaturę. 38,5 stopnia. Zadzwoniłam po lekarza.
– Nie zostawiaj mnie tutaj samego… – powtórzył cicho.
Zostałam u niego dwa dni. Gotowałam rosół, zmieniałam pościel, siedziałam przy nim nocą. Kiedy gorączka spadła, spojrzał na mnie z wdzięcznością.
– Wiesz… ja się boję umierać sam – wyszeptał.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Ja też się boję…
Wróciłam do Krakowa wyczerpana fizycznie i psychicznie. Tomek był coraz bardziej zirytowany moją nieobecnością.
– Ile jeszcze będziesz tak jeździć? Zosia tęskni za tobą! Ja też!
Zaczęliśmy się kłócić niemal codziennie. O wszystko: o pieniądze, o czas dla siebie, o to, że jestem „wiecznie nieobecna”.
Zosia zaczęła moczyć się w nocy. Przestała rozmawiać ze mną o swoich problemach.
Pewnego wieczoru usiadłam przy jej łóżku.
– Córeczko… co się dzieje?
– Boję się, że mnie zostawisz jak dziadka…
To zdanie przebiło mnie na wskroś.
Zrozumiałam wtedy, że jestem rozdarta między dwoma światami: światem dziecka i światem starego człowieka. Każdy z nich potrzebuje mnie inaczej. Każdego ranię swoją nieobecnością.
Zadzwoniłam do pani Haliny i poprosiłam ją o pomoc przy ojczymie. Zorganizowałam opiekunkę z gminy. Nie było to idealne rozwiązanie, ale lepsze niż nic.
Pan Stefan długo nie mógł mi tego wybaczyć.
– Myślałem, że będziesz przy mnie do końca…
A ja płakałam nocami z bezsilności.
Dziś wiem jedno: każda decyzja niesie ze sobą stratę. Nie można być wszędzie naraz. Ale czy to znaczy, że jestem złą córką? Czy można kochać dwóch ludzi jednocześnie i nie zawieść żadnego?
Czasem patrzę na Zosię i pytam siebie: czy kiedyś ona stanie przed takim wyborem? Czy wybrałaby mnie?
Czy naprawdę można pogodzić miłość do dziecka i wdzięczność wobec rodzica? Co wy byście zrobili na moim miejscu?