„Nie mogę wspierać córki i wnuków, jeśli odejdzie od męża” – Moja walka między strachem a miłością do dziecka

– Mamo, ja już nie mogę… – głos Magdy drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w mojej kuchni, ściskając w dłoniach kubek z herbatą, jakby to był ostatni ratunek przed rozpadnięciem się na kawałki.

– Magda, przestań dramatyzować. Każde małżeństwo ma swoje kryzysy – odpowiedziałam zbyt ostro, choć serce mi się krajało. – Pomyśl o dzieciach. O tym, jak im będzie bez ojca.

Wiedziałam, że to okrutne. Ale co miałam zrobić? Sama jestem po rozwodzie. Wiem, jak wygląda życie samotnej matki w Polsce. Wiem, jak to jest liczyć każdy grosz i patrzeć na dzieci, które pytają, czemu nie mogą mieć tego, co inni. Nie chciałam tego dla niej. Nie chciałam tego dla moich wnuków.

Magda spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Mamo, ty naprawdę myślisz, że ja tego nie wiem? Że nie myślę o Antosi, Franku i Zosi dzień i noc? Ale ja już nie mogę żyć z człowiekiem, który mnie nie szanuje. Który wraca do domu i nawet nie zapyta, jak minął mi dzień. Który krzyczy na dzieci za byle co…

Zamilkła. W kuchni zapadła cisza, przerywana tylko tykaniem zegara i szumem czajnika. Przypomniałam sobie własne łzy sprzed lat. Jak bardzo chciałam wtedy usłyszeć od mojej mamy: „Zrób to, co dla ciebie najlepsze”. Ale ona też tylko powtarzała: „Wytrzymaj dla dzieci”.

– Magda… – zaczęłam łagodniej. – Ja po prostu się boję. Boję się, że sobie nie poradzisz. Że wrócisz tutaj z trójką dzieci i…

– I co? – przerwała mi gwałtownie. – Będziesz musiała nas utrzymywać? Przecież ja mam pracę! Dam radę! Tylko potrzebuję wsparcia, a nie wiecznego straszenia!

Poczułam się winna. Przecież kocham ją nad życie. Kocham też moje wnuki. Ale jestem już zmęczona życiem. Mam pięćdziesiąt osiem lat, pracuję w sklepie spożywczym na dwie zmiany. Ledwo wiążę koniec z końcem. Mój były mąż od lat nie płaci alimentów. Wszystko jest na mojej głowie.

Magda mieszka z mężem w bloku na drugim końcu miasta. On pracuje jako kierowca tira – często go nie ma w domu. Kiedy jest, atmosfera gęstnieje tak, że można ją kroić nożem. Dzieci są nerwowe, Magda coraz bardziej przygaszona.

Kilka tygodni temu zadzwoniła do mnie późnym wieczorem.

– Mamo, on znowu krzyczał na Franka… Bo rozlał sok na dywan. Tak się przestraszył, że się popłakał…

Słuchałam tego i czułam narastającą złość na zięcia. Ale zaraz potem pojawiał się strach: co będzie dalej? Gdzie oni pójdą? Czy Magda da radę utrzymać siebie i dzieci?

W pracy opowiedziałam o wszystkim koleżance, Grażynie.

– Słuchaj, Halina – powiedziała – nie możesz jej zmuszać do zostania z nim tylko dlatego, że się boisz. Twoja córka to dorosła kobieta.

Ale czy naprawdę dorosłość daje siłę do samotnego życia z trójką dzieci? Czy daje odporność na plotki sąsiadów i wieczne komentarze rodziny?

W niedzielę przyszli wszyscy na obiad. Zięć siedział przy stole ponury i milczący. Dzieci bawiły się w pokoju obok.

– Magda mówiła ci coś ostatnio? – zapytał mnie nagle.

– O czym?

– O tym swoim pomyśle na rozwód.

Zamarłam.

– Rozmawiałyśmy… Ale to wasza sprawa.

Spojrzał na mnie twardo.

– Jeśli ona odejdzie, nie dam jej ani grosza więcej niż muszę. Niech sobie radzi sama.

Poczułam zimny dreszcz na plecach. Wiedziałam, że to nie są puste groźby.

Po obiedzie Magda została chwilę dłużej.

– Mamo… Ja już podjęłam decyzję – powiedziała cicho. – Wynajmę coś małego, może kawalerkę na początek. Dzieci będą miały dwa pokoje u taty i jeden u mnie…

Patrzyłam na nią i widziałam siebie sprzed lat: przestraszoną, ale zdeterminowaną kobietę.

– A jeśli ci nie wyjdzie? – zapytałam szeptem.

– To spróbuję jeszcze raz – odpowiedziała stanowczo.

Przez następne dni nie mogłam spać po nocach. W pracy byłam rozkojarzona. Zastanawiałam się: czy powinnam ją wspierać? Czy powinnam ją powstrzymywać?

W końcu zadzwoniłam do niej późnym wieczorem.

– Magda… Chciałam ci powiedzieć… Przepraszam, że cię straszyłam. Po prostu się boję o ciebie i dzieci. Ale jeśli naprawdę chcesz odejść… będę przy tobie.

Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam płacz ulgi.

Dziś minął miesiąc od tamtej rozmowy. Magda wynajęła małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Jest jej ciężko – finansowo i psychicznie. Dzieci tęsknią za ojcem, ale widują go regularnie. Ja pomagam tyle, ile mogę: odbieram wnuki ze szkoły, gotuję obiady na kilka dni do przodu.

Czasem łapię się na tym, że chciałabym cofnąć czas i zrobić wszystko inaczej w swoim życiu – może wtedy miałabym więcej siły dla niej teraz?

Ale wiem jedno: szczęścia nie da się nikomu narzucić ani wymusić strachem.

Czy naprawdę lepiej tkwić w nieszczęściu tylko dlatego, że boimy się zmian? A może czasem trzeba zaryzykować wszystko dla odrobiny spokoju i nadziei?