Między sercem a domem: historia Marty i rodziny Kowalskich
Wszystko zaczęło się od telefonu, który zmienił bieg mojego życia. Był piątkowy wieczór, siedziałam przy kuchennym stole w naszym wynajmowanym mieszkaniu na Pradze, popijając zimną herbatę i przeglądając ogłoszenia o sprzedaży mieszkań. Wtedy zadzwoniła mama. – Martuś, usiądź. Mam dla ciebie wiadomość – powiedziała głosem drżącym z emocji. – Dostałam spadek po cioci Heli. Chcę wam pomóc z wkładem na mieszkanie.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa. – Mamo… naprawdę? – wyszeptałam, a łzy napłynęły mi do oczu. Siedem lat tułaczki po cudzych kątach, walizki zawsze pod ręką, wieczne niepewność i strach przed kolejną podwyżką czynszu. Marzyliśmy z Michałem o własnym miejscu na ziemi, ale ceny mieszkań w Warszawie były jak z kosmosu.
Michał wszedł do kuchni, widząc moją minę. – Co się stało? – zapytał zaniepokojony. – Mama chce nam dać pieniądze na mieszkanie! – wykrzyknęłam, rzucając mu się na szyję. Przez chwilę byliśmy szczęśliwi jak dzieci. Zaczęliśmy snuć plany: jasna kuchnia, balkon z widokiem na park, może nawet pokój dla dziecka…
Ale już następnego dnia wszystko się posypało.
Michał wrócił od swoich rodziców w Łodzi. Był dziwnie milczący, nie patrzył mi w oczy. – Coś się stało? – zapytałam wieczorem, gdy siedzieliśmy przy kolacji. – Musimy pogadać – powiedział cicho. – Tata jest w złym stanie. Lekarze mówią, że bez operacji może nie przeżyć zimy. Prywatnie to kosztuje majątek…
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
– Michał…
– Wiem, co powiesz. Ale przecież twoja mama ma teraz te pieniądze… Może moglibyśmy je przeznaczyć na operację taty? Dom poczeka, a tata może nie mieć czasu.
Zatkało mnie. – Ale mama dała je nam na mieszkanie…
– To też rodzina! – wybuchł nagle Michał. – Gdyby chodziło o twojego ojca, oddałabyś wszystko bez mrugnięcia okiem!
Zapanowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.
Przez kolejne dni chodziliśmy obok siebie jak cienie. Michał spał na kanapie w salonie, ja przewracałam się z boku na bok w sypialni. W pracy byłam rozkojarzona, szefowa zwróciła mi uwagę na błędy w raportach. Moja przyjaciółka Ania próbowała mnie pocieszać: – Marta, nie możesz oddać tych pieniędzy! To wasza jedyna szansa na normalność! Ale ja czułam się rozdarta.
W weekend pojechaliśmy do mojej mamy do Piaseczna. Siedzieliśmy przy stole jak na przesłuchaniu.
– Mamo… Michał chciałby cię o coś poprosić – zaczęłam niepewnie.
Mama spojrzała na niego uważnie. Michał spuścił wzrok.
– Pani Zofio… Tata jest ciężko chory. Potrzebujemy pieniędzy na operację. Wiem, że to nie fair… ale może moglibyśmy…
Mama przerwała mu stanowczym gestem.
– Michał, rozumiem twoją sytuację i współczuję wam bardzo. Ale te pieniądze są przeznaczone dla mojej córki i jej rodziny na mieszkanie. Nie mogę ich oddać na coś innego.
Michał pobladł i zacisnął pięści pod stołem.
– Gdyby chodziło o pani męża, oddałaby je pani bez wahania!
– Może i tak – odpowiedziała spokojnie mama – ale to są moje pieniądze i moja decyzja.
Wróciliśmy do domu w ciszy. Michał nie odezwał się do mnie przez dwa dni.
W poniedziałek zadzwoniła jego siostra, Justyna.
– Marta, co ty wyprawiasz? Tata może umrzeć przez waszą chciwość! Mama mówi, że płacze całe noce!
– To nie tak…
– Wszyscy już wiedzą w rodzinie! Michał jest załamany!
Czułam się jak potwór.
Wieczorem Michał wrócił późno i rzucił kluczami o stół.
– Gratuluję ci sumienia! Moja rodzina się rozpada, a ty myślisz tylko o sobie!
– To nieprawda! Chcę tylko mieć dom! Chcę przestać się bać jutra!
– A ja chcę mieć ojca!
Wybiegł z domu trzaskając drzwiami.
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głosy wszystkich: mamy, Michała, Justyny… Nawet sąsiadka z dołu rzuciła mi rano pod drzwiami: „Niech pani nie płacze tak głośno”.
W pracy byłam wrakiem człowieka. Ania zabrała mnie na kawę do parku.
– Marta, musisz postawić granicę. Jeśli teraz oddasz te pieniądze, nigdy nie będziecie mieć własnego domu. A jeśli Michał tego nie rozumie…
– Ale jeśli jego tata umrze…?
– To nie twoja odpowiedzialność!
Wieczorem zadzwoniła mama Michała.
– Marto… wiem, że jest wam ciężko. Ale my też nie mamy takich pieniędzy. Jeśli możesz pomóc…
– To nie moje pieniądze! – wybuchłam przez łzy.
Następnego dnia mama przyszła do mnie do pracy z termosikiem herbaty i kanapkami.
– Córeczko… wiem, że ci ciężko. Ale musisz myśleć o sobie i swojej przyszłości. Ja już swoje życie przeżyłam. Ty masz je przed sobą.
Wróciłam do domu i zobaczyłam Michała pakującego walizkę.
– Co robisz?
– Jadę do Łodzi. Muszę być z rodziną.
– A ja?
– Nie wiem…
Zostałam sama w pustym mieszkaniu z echem własnych myśli.
Przez tydzień żyliśmy osobno. Dzwoniłam do niego codziennie wieczorem, ale odbierała tylko Justyna albo jego mama: „Michał śpi”, „Michała nie ma”, „Michał nie chce rozmawiać”.
W końcu napisał mi SMS-a: „Musimy pogadać”.
Spotkaliśmy się w kawiarni przy Dworcu Centralnym.
– Przepraszam cię za wszystko – powiedział cicho Michał. – Wiem, że to nie twoja wina… Po prostu jestem bezsilny.
– Ja też…
– Może spróbujmy jeszcze raz? Może znajdziemy jakieś rozwiązanie?
Zgodziłam się. Ale coś we mnie pękło.
Dziś mija miesiąc od tamtych wydarzeń. Mama przelała nam pieniądze dopiero w dniu podpisania aktu notarialnego na kawalerkę na Bródnie. Michał był przy mnie, ale już inny – cichszy, zamknięty w sobie.
Jego tata przeszedł operację dzięki zbiórce sąsiadów i pomocy fundacji – przeżył i powoli wraca do zdrowia.
Ale między mną a Michałem została rysa.
Czasem patrzę na niego i zastanawiam się: czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie czuć się tak samotnym?
Czy naprawdę można być szczęśliwym, jeśli dom buduje się na łzach i cudzych wyrzeczeniach?