Kiedy miłość zamienia się w wojnę: Moja rodzina rozbita przez spadek po ojcu
— Nie podpiszę tego, Anka! — krzyknął mój brat Michał, trzaskając drzwiami od salonu. Siedziałam przy stole, ściskając w dłoni kubek zimnej już herbaty, a w powietrzu unosił się zapach starego drewna i kurzu. Mama patrzyła na mnie z rozpaczą w oczach, jakby szukała we mnie ratunku, którego sama nie potrafiła udzielić.
Jeszcze miesiąc temu byliśmy rodziną. Może nie idealną, ale prawdziwą. Ojciec, choć surowy, zawsze potrafił nas pogodzić. Teraz jego miejsce zajęła cisza – ciężka, lepka i pełna niedopowiedzeń. Po pogrzebie wszystko zaczęło się sypać. Najpierw rozmowy o testamencie, potem ciche szepty za zamkniętymi drzwiami, aż w końcu otwarta wojna o dom, działkę i starego malucha stojącego w garażu.
— Michał, przecież tata chciał, żebyśmy się dogadali — próbowałam jeszcze raz, choć wiedziałam, że to jak rzucanie grochem o ścianę. — Nie możemy tego tak zostawić.
— Ty zawsze byłaś tą dobrą! — wykrzyczała nagle moja siostra Kasia, wchodząc do kuchni z naręczem papierów. — Ale nie masz pojęcia, ile ja poświęciłam dla tej rodziny! Ty wyjechałaś na studia do Krakowa, a ja zostałam tu z mamą i tatą! Teraz chcesz połowę domu? Za co?
Zatkało mnie. Chciałam odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Przypomniałam sobie wszystkie te wieczory, kiedy dzwoniłam do domu z akademika i słyszałam w głosie Kasi zmęczenie i żal. Ale wtedy wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Że ona chce tu być.
Mama usiadła ciężko na krześle i zaczęła płakać. — Przestańcie… Proszę was… Tata by tego nie chciał…
Ale nikt jej nie słuchał. Każdy był zamknięty w swoim bólu i poczuciu krzywdy. Michał przestał przychodzić do domu. Kasia zaczęła rozmawiać tylko przez prawnika. Ja zostałam z mamą i stertą dokumentów, które niczego nie ułatwiały.
Pamiętam dzień, kiedy przyszło oficjalne pismo z sądu o podziale majątku. Siedziałam wtedy na podłodze w swoim dawnym pokoju, otoczona starymi zdjęciami z dzieciństwa. Na jednym z nich trzymaliśmy się wszyscy za ręce – ja, Michał i Kasia – śmialiśmy się do obiektywu taty. Teraz nie potrafiliśmy nawet spojrzeć sobie w oczy.
— Anka, musisz być twarda — powiedziała mi wtedy mama. — Nie pozwól im cię skrzywdzić.
Ale ja nie chciałam walczyć. Chciałam tylko odzyskać rodzinę.
W kolejnych tygodniach atmosfera robiła się coraz gęstsza. Michał przysyłał maile pełne żądań i pretensji. Kasia groziła, że jeśli nie zgodzę się na jej warunki, pójdzie do mediów i zrobi z nas pośmiewisko na całą wieś.
Pewnego wieczoru spotkałam Michała przed domem. Stał oparty o samochód ojca, patrzył gdzieś daleko.
— Pamiętasz, jak tata zabierał nas na ryby? — zapytałam cicho.
Nie odpowiedział od razu. W końcu westchnął:
— Pamiętam… Ale to już nie wróci.
Chciałam go przytulić, powiedzieć mu, że wszystko jeszcze można naprawić. Ale on tylko odwrócił się i odszedł.
Kasia przestała odbierać telefony. Mama zamknęła się w sobie, coraz częściej mówiła o tym, że nie poznaje własnych dzieci.
W końcu nadszedł dzień rozprawy sądowej. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie – ja po jednej stronie sali z mamą, Michał i Kasia po drugiej z prawnikami. Każde słowo bolało jak cios nożem. Sędzia czytał kolejne paragrafy testamentu ojca, a ja miałam wrażenie, że to nie dotyczy naszej rodziny – tej samej, która jeszcze niedawno świętowała razem urodziny mamy przy jednym stole.
Po wszystkim wyszłam przed sąd i rozpłakałam się jak dziecko. Mama objęła mnie drżącymi ramionami.
— Aniu… czy to wszystko było tego warte?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Dziś siedzę sama w pustym domu rodziców. Wokół mnie cisza – inna niż ta po śmierci taty. To cisza po bitwie, która zabrała mi brata i siostrę.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę pieniądze i dom mogą być ważniejsze niż rodzina? Czy można jeszcze odbudować to, co zostało zniszczone przez chciwość i żal? Może ktoś z was zna odpowiedź…