Po pięćdziesiątce mąż coraz częściej wyjeżdżał w delegacje: Dopiero przypadkowo dowiedziałam się, że wcale nie jeździł sam
— Znowu muszę wyjechać, Elu. Ważne spotkanie z klientem, dwa dni w Poznaniu. — Głos Andrzeja był spokojny, niemal znudzony. Pocałował mnie w czoło, jak zawsze, szybko spakował torbę i już był w drzwiach. Stałam w kuchni z kubkiem herbaty, patrząc na zamykające się za nim drzwi. Zostałam sama. Znowu.
Na początku nawet cieszyłam się tą ciszą. Po pięćdziesiątce człowiek zaczyna lubić spokój. Dzieci dorosły, wyprowadziły się, dom stał się nagle za duży i za cichy. Przez pierwsze miesiące tych delegacji nadrabiałam seriale, czytałam książki, piekłam ciasta, których nikt nie jadł. Ale z czasem tych wyjazdów było coraz więcej. Najpierw raz w miesiącu, potem dwa razy, aż w końcu miałam wrażenie, że Andrzej jest gościem we własnym domu.
— Może pojedziemy gdzieś razem? — zaproponowałam pewnego wieczoru, kiedy wrócił zmęczony z kolejnej podróży.
— Elu, to nie są wakacje. Tam jest praca od rana do nocy. Nawet nie miałabyś czasu mnie zobaczyć — odpowiedział bez cienia emocji.
Zaczęłam się zastanawiać. Czy to normalne? Czy wszyscy mężowie po pięćdziesiątce nagle stają się tak zapracowani? Moja przyjaciółka Basia śmiała się:
— Elka, może on ma tam jakąś sekretarkę?
Zaśmiałam się wtedy razem z nią. Przecież Andrzej nigdy nie był typem podrywacza. Zawsze poważny, odpowiedzialny. Tak myślałam.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie córka, Marta.
— Mamo, tata dzwonił do mnie z jakiegoś dziwnego numeru. Pytał o twój ulubiony krem do rąk. Dziwne, prawda?
Zdziwiło mnie to, ale szybko zapomniałam. Może chciał mi zrobić niespodziankę? W końcu zbliżały się moje urodziny.
Kilka dni później Basia poprosiła mnie o pomoc przy przeprowadzce jej siostry w Poznaniu. Pomyślałam: czemu nie? Może uda mi się spotkać Andrzeja na chwilę, skoro akurat tam będzie na delegacji.
Przyjechałyśmy do Poznania późnym wieczorem. Po całym dniu noszenia kartonów Basia zaproponowała spacer po Starym Rynku.
— Chodź, może spotkamy jakiegoś przystojnego poznaniaka — żartowała.
Szłyśmy powoli, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nagle zobaczyłam znajomą sylwetkę przy jednej z restauracji. Andrzej. Siedział przy stoliku na zewnątrz, śmiał się głośno. Obok niego młoda kobieta o długich rudych włosach trzymała go za rękę.
Zamarłam. Basia spojrzała na mnie pytająco.
— Elka…
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Podeszłam bliżej, serce waliło mi jak młotem.
— Andrzej?!
On zbladł, kobieta puściła jego rękę.
— Elżbieta… Co ty tu robisz?
— To ja powinnam zapytać!
Nie pamiętam dokładnie, co mówiłam dalej. Wszystko rozmyło się w szumie krwi w uszach i łzach napływających do oczu. Basia odciągnęła mnie na bok.
— Chodźmy stąd — szepnęła.
Wróciłyśmy do mieszkania jej siostry. Całą noc nie spałam. W głowie kłębiły mi się pytania: Jak długo to trwało? Kim ona jest? Dlaczego?
Następnego dnia Andrzej zadzwonił.
— Elżbieta… Musimy porozmawiać.
Nie chciałam go słuchać. Ale po kilku godzinach zebrałam się na odwagę i oddzwoniłam.
Spotkaliśmy się w małej kawiarni niedaleko dworca.
— Przepraszam — zaczął od razu. — To nie tak miało być…
— Jak długo? — przerwałam mu.
— Pół roku…
— I co teraz? — spytałam cicho.
— Nie wiem… Nie chciałem cię skrzywdzić…
Zaśmiałam się gorzko.
— To po co to wszystko?
Andrzej tłumaczył się kryzysem wieku średniego, samotnością w domu, potrzebą rozmowy z kimś nowym. Mówił o rutynie, o tym, że przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Słuchałam go i czułam narastającą złość i żal.
Po powrocie do Warszawy zamknęłam się w sobie. Przez kilka tygodni nie rozmawialiśmy prawie wcale. Dzieci zauważyły napiętą atmosferę podczas niedzielnego obiadu.
— Mamo, co się dzieje? — spytał syn.
— Nic… Wszystko w porządku — skłamałam.
Ale nic nie było w porządku. Czułam się zdradzona, oszukana i… winna? Czy naprawdę przestaliśmy ze sobą rozmawiać? Czy to moja wina?
Basia próbowała mnie pocieszać:
— Elka, to nie twoja wina! On podjął decyzję!
Ale ja nie potrafiłam przestać analizować wszystkiego od początku: kiedy zaczęliśmy się oddalać? Czy można było temu zapobiec?
Po kilku tygodniach Andrzej poprosił o rozmowę.
— Chcę spróbować to naprawić — powiedział cicho. — Jeśli mi pozwolisz…
Nie odpowiedziałam od razu. Potrzebowałam czasu dla siebie. Zaczęłam chodzić na długie spacery po Łazienkach, zapisałam się na jogę dla początkujących. Powoli odzyskiwałam równowagę.
W końcu zgodziłam się na terapię małżeńską. Było ciężko — łzy, pretensje, wyrzuty sumienia i żal. Ale też rozmowy o tym, czego nam brakowało przez te wszystkie lata.
Nie wiem jeszcze, czy potrafię mu wybaczyć całkowicie. Ale wiem jedno: nie chcę już żyć w iluzji szczęścia i udawać przed sobą i innymi, że wszystko jest dobrze.
Czasem patrzę na Andrzeja i zastanawiam się: czy można odbudować zaufanie po zdradzie? Czy warto walczyć o coś, co tak bardzo boli? A może lepiej zacząć wszystko od nowa?
Może ktoś z was zna odpowiedź?