Po rozwodzie nie chciałam nikogo widzieć. Ale w przychodni usłyszałam głos, który znałam na pamięć – i wszystko się zmieniło
– Pani Anno, proszę wejść do gabinetu numer cztery! – rozległo się przez głośnik. Zadrżałam. To nie był głos pielęgniarki. To był głos, który znałam na pamięć. Głos, który przez lata budził mnie rano, szeptał mi do ucha, gdy świat wydawał się zbyt ciężki. Głos mojego byłego męża, Marka.
Zamarłam na krześle w poczekalni przychodni na Woli. Przez chwilę miałam ochotę uciec, schować się w toalecie, udawać, że to nie ja. Ale przecież wiedziałam, że to niemożliwe. Przyszłam tu po skierowanie do psychiatry – ironia losu. Po rozwodzie nie chciałam nikogo widzieć. Dosłownie. Odcinałam się od znajomych, przestałam odbierać telefony, unikałam rodzinnych spotkań. Miałam wrażenie, że każda rozmowa kończy się pytaniem: „A jak ty sobie radzisz sama?” A ja nie chciałam być „sama”. To nie był mój wybór. To on odszedł – a ja zostałam z ciszą, w której każda godzina przypominała mi o tym, że już nie jestem „my”.
Weszłam do gabinetu powoli, jakby każdy krok ważył tonę. Marek siedział za biurkiem w białym fartuchu – wyglądał na zmęczonego, ale jego oczy były takie same jak zawsze: ciepłe, trochę rozbawione, trochę smutne.
– Cześć, Aniu – powiedział cicho. – Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
Nie odpowiedziałam. Usiadłam naprzeciwko niego i patrzyłam na swoje dłonie. Zauważyłam, że drżą.
– Jak się czujesz? – zapytał po chwili.
– Przyszłam po skierowanie – odpowiedziałam szorstko.
Przez chwilę panowała cisza. Słyszałam tylko tykanie zegara i swoje własne serce bijące zbyt głośno.
– Wiem, że to wszystko jest trudne – zaczął ostrożnie. – Ale…
– Nie mów mi, co jest trudne! – przerwałam mu gwałtownie. – Ty wybrałeś. Ty odszedłeś. Ja tylko zostałam z tym wszystkim.
Zacisnął usta i spuścił wzrok. Przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłam w jego oczach łzy.
– Aniu… Ja też cierpię.
Zaśmiałam się gorzko.
– Cierpisz? Ty? Masz nową kobietę, nowy dom…
– To nie tak…
– Nie chcę tego słuchać! – niemal krzyknęłam.
W gabinecie zapadła ciężka cisza. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nienawidziłam siebie za tę słabość.
– Przepraszam – wyszeptał Marek. – Naprawdę chciałem… chciałem ci pomóc.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Pomóc? Po tym wszystkim?
Wstałam gwałtownie i ruszyłam do drzwi.
– Aniu…
Zatrzymałam się na chwilę.
– Wiesz co jest najgorsze? Że ja nadal cię kocham. I nienawidzę siebie za to.
Wybiegłam z gabinetu i niemal zderzyłam się z pielęgniarką. Wybiegłam na ulicę i poczułam zimny wiatr na twarzy. Oddychałam ciężko, próbując powstrzymać łzy. Ludzie mijali mnie obojętnie – nikt nie wiedział, że właśnie rozpadł mi się świat po raz drugi.
Przez kolejne dni nie mogłam przestać myśleć o tej rozmowie. O tym, jak bardzo boli mnie jego obecność i jego nieobecność jednocześnie. O tym, jak bardzo chciałabym cofnąć czas albo przynajmniej przestać czuć cokolwiek.
Mama zadzwoniła wieczorem.
– Aniu, przyjedź na obiad w niedzielę. Dawno cię nie było.
– Nie mogę, mamo.
– Musisz wyjść do ludzi. Nie możesz tak ciągle siedzieć sama.
– Nie rozumiesz…
– Rozumiem więcej niż myślisz – powiedziała cicho. – Twój tata też kiedyś odszedł. Ale wrócił. Bo wiedziałam, że warto czekać.
Zamilkłam. Nie miałam siły na tę rozmowę.
Wieczorem zadzwoniła Magda – moja przyjaciółka jeszcze z liceum.
– Anka! Słyszałam, że byłaś u Marka w przychodni…
– Skąd wiesz?
– Warszawa to duże miasto, ale plotki szybko się rozchodzą…
Westchnęłam ciężko.
– Magda… Ja już nie mam siły walczyć o siebie.
– To nie walcz – odpowiedziała spokojnie. – Po prostu pozwól sobie poczuć wszystko do końca. I potem zacznij od nowa.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o Marku, o mamie, o sobie sprzed lat – tej dziewczynie z marzeniami i planami na przyszłość. Gdzie ona się podziała?
Następnego dnia poszłam do pracy wcześniej niż zwykle. Koleżanki patrzyły na mnie ukradkiem; wiedziałam, że rozmawiają o mnie za plecami. „Biedna Anka”, „Taka ładna kobieta, a została sama” – słyszałam te szepty nawet wtedy, gdy nikt nic nie mówił.
Po południu dostałam SMS-a od Marka: „Przepraszam za wszystko. Jeśli kiedyś będziesz chciała porozmawiać… jestem tutaj”.
Nie odpisałam od razu. Przez kilka godzin patrzyłam na ekran telefonu, czując narastający ból i złość jednocześnie. W końcu napisałam: „Nie wiem, czy kiedykolwiek będę gotowa wybaczyć ci to wszystko”.
Odpisał: „Rozumiem”.
Minęły tygodnie. Powoli zaczynałam wracać do życia – spotkałam się z Magdą na kawie, pojechałam do mamy na obiad. Zaczęłam odbierać telefony od znajomych i nawet raz poszłam do kina sama. Każdego dnia było trochę łatwiej oddychać.
Ale czasem wciąż budzę się w środku nocy i słyszę ten głos: „Pani Anno, proszę wejść do gabinetu numer cztery”. I wtedy pytam siebie: czy naprawdę można nauczyć się żyć z pustką po kimś, kogo kochało się całym sercem? Czy samotność to kara czy szansa na nowy początek?