Między ciszą a krzykiem: Historia Kasi z Warszawy
– Kasia, cześć. Co robisz? – rozległ się w słuchawce głos Margo, mojej przyjaciółki od liceum.
Zatrzymałam się w pół kroku, klucze jeszcze dzwoniły w dłoni. Właśnie wróciłam z pracy, zmęczona jak pies, z głową pełną niedokończonych spraw i listą zakupów na jutro.
– Właśnie wróciłam z pracy. Coś pilnego? Przepraszam, jestem strasznie padnięta.
– Musisz mnie wysłuchać. To ważne, Kasia. Naprawdę ważne.
Westchnęłam cicho. Ostatnio wszystko było „ważne”. Praca w agencji reklamowej w centrum Warszawy wyciskała ze mnie resztki energii, a w domu czekała mama z kolejną listą pretensji i oczekiwań. Miałam trzydzieści dwa lata i wciąż słyszałam: „Kiedy w końcu ułożysz sobie życie?”.
– Słucham cię, Margo – powiedziałam, próbując nie brzmieć zbyt oschle.
– Tomek mnie zostawił – wyszeptała nagle, a jej głos załamał się jak cienka gałązka pod ciężarem śniegu.
Zamilkłam. Margo i Tomek byli razem od pięciu lat. Zawsze wydawali się idealni – wspólne rolki nad Wisłą, gry komputerowe po nocach, plany na dzieci i dom pod Warszawą. Zazdrościłam jej tej stabilności, choć nigdy się do tego nie przyznałam.
– O Boże… – tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.
– Powiedział, że nie jest gotowy na dzieci. Że chce jeszcze pożyć. Że go duszę – mówiła przez łzy. – A ja… ja już nie wiem, co robić.
Usiadłam na zimnych kafelkach w przedpokoju, opierając głowę o ścianę. Przez chwilę nie byłam pewna, czy to jej dramat, czy mój własny. Bo przecież ja też byłam sama. Też słyszałam od mamy: „Kasia, czas ustatkować się, znaleźć kogoś porządnego”. Tylko że ja nie chciałam „kogokolwiek”. Chciałam być szczęśliwa.
– Może to i lepiej? – próbowałam ją pocieszyć, choć sama nie wierzyłam w te słowa. – Może znajdziesz kogoś, kto będzie chciał tego samego co ty?
– Łatwo ci mówić! Ty przynajmniej masz spokój w domu!
Zaśmiałam się gorzko.
– Margo, moja mama codziennie wypomina mi, że nie mam dzieci i męża. Że jestem egoistką, bo myślę tylko o sobie i karierze.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przepraszam… Nie wiedziałam, że aż tak cię ciśnie.
– Wszyscy mnie cisną – powiedziałam cicho. – W pracy szefowa wymaga cudów za grosze, w domu mama czeka na wnuki, a ja… ja już nie wiem, czego chcę.
Margo westchnęła ciężko.
– Może powinniśmy rzucić wszystko i wyjechać gdzieś daleko? Do Azji? Albo chociaż do Krakowa?
Zaśmiałam się przez łzy.
– Kraków to nie Azja, ale zawsze bliżej do zmiany niż tu.
Rozłączyłyśmy się po godzinie rozmowy o wszystkim i o niczym. O tym, jak bardzo jesteśmy zmęczone oczekiwaniami innych. O tym, jak bardzo boimy się samotności i jak bardzo nie chcemy być tylko „czyjąś córką”, „czyjąś dziewczyną”, „czyjąś matką”.
W kuchni czekała na mnie mama z kubkiem herbaty.
– Znowu płakałaś? – zapytała bez ogródek.
– Nie twoja sprawa – odburknęłam i od razu poczułam wyrzuty sumienia.
Mama spojrzała na mnie z troską wymieszaną z rozczarowaniem.
– Kasia… Ja tylko chcę twojego szczęścia.
– Ale może moje szczęście wygląda inaczej niż twoje? – wybuchłam nagle. – Może nie chcę dzieci! Może nie chcę męża! Może chcę być sama!
Mama zamilkła. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W jej oczach zobaczyłam ból i strach – może przed tym, że zostanie sama? A może przed tym, że jej córka nigdy nie będzie „normalna”?
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o Margo i Tomku, o mamie i jej samotności po śmierci taty, o sobie – wiecznie rozdartej między tym, czego chcą inni, a tym, czego pragnę ja sama.
Następnego dnia w pracy szefowa rzuciła mi na biurko nowy projekt.
– Kasia, liczę na ciebie. Tylko ty potrafisz ogarnąć taki chaos.
Uśmiechnęłam się krzywo. Chaos to moje drugie imię.
Po południu zadzwoniła Margo.
– Wiesz co? Znalazłam ofertę pracy w Gdańsku. Może to znak?
Zawahałam się.
– Myślisz o przeprowadzce?
– A czemu nie? Tu wszystko mnie dusi. Może tam będzie lepiej?
Poczułam ukłucie zazdrości i strachu jednocześnie. Czy ja też powinnam spróbować czegoś nowego? Czy mam odwagę zostawić wszystko – mamę, pracę, Warszawę?
Wieczorem usiadłyśmy razem na ławce pod blokiem. Margo miała oczy czerwone od płaczu, ale uśmiechała się przez łzy.
– Kasia… Boisz się zmian?
Zastanowiłam się chwilę.
– Boję się wszystkiego. Ale najbardziej tego, że zostanę tu na zawsze i nic się nie zmieni.
Margo ścisnęła moją dłoń.
– To może czas coś zmienić?
Patrzyłyśmy na zachód słońca nad blokami Ursynowa i przez chwilę wydawało mi się, że wszystko jest możliwe.
Wróciłam do domu późno. Mama siedziała przy stole z gazetą pełną ofert pracy za granicą.
– Myślisz o wyjeździe? – zapytała cicho.
Usiadłam naprzeciwko niej.
– Myślę o wszystkim…
Patrzyłyśmy na siebie długo w milczeniu. W końcu mama uśmiechnęła się smutno.
– Chcę tylko twojego szczęścia…
Może pierwszy raz uwierzyłam jej słowom.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można być szczęśliwym na własnych warunkach? Czy odwaga do zmian rodzi się z bólu czy z nadziei? A może jedno i drugie jest potrzebne, żeby naprawdę zacząć żyć?