Teściowa kontra matka: Czy naprawdę jestem złą matką, bo nie chodzę codziennie do parku?
— I znowu siedzisz w domu? — głos mojej teściowej, pani Haliny, rozbrzmiał w kuchni jak dzwon alarmowy. Stała w progu, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i spojrzeniem, które potrafiło zamrozić wodę w czajniku. — Dzieci powinny być na świeżym powietrzu! Ja z twoim mężem codziennie chodziłam do parku, nawet jak padało.
Zacisnęłam dłonie na kubku kawy. Była już zimna. Spojrzałam na zegar — 11:30. Zosia bawiła się klockami pod stołem, a Staś próbował wsadzić sobie do nosa kawałek chrupka kukurydzianego. Mój mąż, Tomek, był oczywiście w pracy. Jak zwykle zostawił mnie samą z tym wszystkim.
— Mamo, planowałam dziś wyjść — odpowiedziałam cicho, choć w środku aż się gotowałam. — Ale dzieci nie chciały rano wstać, potem śniadanie, potem bajka…
— Bajka! — przerwała mi teściowa. — Za moich czasów nie było bajek. Było podwórko i trzepak. I jakoś żyjemy.
Wiedziałam, że nie wygram tej rozmowy. Ale dziś postanowiłam się nie poddawać. — Pójdziemy do parku po obiedzie — powiedziałam stanowczo. — Obiecuję.
Teściowa spojrzała na mnie z powątpiewaniem, ale nic nie powiedziała. Wyszła do siebie, zostawiając za sobą zapach perfum i ciężar oczekiwań.
Przez resztę dnia czułam jej wzrok na plecach. Kiedy dzieci marudziły przy jedzeniu, kiedy Staś wylał sok na podłogę, kiedy Zosia zaczęła płakać, bo zgubiła ulubioną lalkę. W końcu jednak udało mi się ich ubrać i wyjść z domu.
Było już po czternastej. Słońce świeciło ostro, a powietrze pachniało wiosną i kurzem z remontowanej ulicy. Zosia szła obok mnie, trzymając mnie kurczowo za rękę. Staś siedział w wózku i machał nogami.
— Mamo, daleko jeszcze? — jęknęła Zosia po dziesięciu minutach marszu.
— Jeszcze trochę, kochanie — odpowiedziałam, choć sama miałam ochotę zawrócić. Każdy krok wydawał się cięższy przez słowa teściowej, które dudniły mi w głowie: „Za moich czasów…”
W parku było gwarno. Dzieci biegały po placu zabaw, matki rozmawiały na ławkach. Usiadłam na skraju piaskownicy i patrzyłam, jak Zosia próbuje zaprzyjaźnić się z inną dziewczynką. Staś grzebał patykiem w piasku.
— Cześć! — usłyszałam obok siebie znajomy głos. To była Ania, sąsiadka z bloku obok. — Dawno cię tu nie widziałam!
— Tak… jakoś nie było czasu — uśmiechnęłam się blado.
— U nas to samo. Praca, dom, dzieci… A potem jeszcze moja mama dzwoni i pyta: „Czemu nie byłaś dziś na spacerze?” — przewróciła oczami.
Zaśmiałam się nerwowo. — U mnie to samo. Moja teściowa uważa, że jestem leniwa i zaniedbuję dzieci.
Ania pokiwała głową ze zrozumieniem. — Oni chyba wszyscy tak mają. Moja mama mówiła mi ostatnio, że jak byłam mała, to spałam tylko na dworze. A ja ledwo ogarniam codzienność.
Poczułam ulgę. Może nie jestem jedyna? Może to nie ze mną jest coś nie tak?
Po godzinie wróciliśmy do domu zmęczeni, ale szczęśliwi. Dzieci zasnęły niemal od razu po kąpieli. Usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i zamknęłam oczy.
— No i jak było? — usłyszałam głos teściowej zza drzwi.
Westchnęłam ciężko. — Dobrze. Dzieci szczęśliwe.
— Widzisz? Mówiłam ci! Trzeba tylko chcieć — powiedziała z satysfakcją i wróciła do siebie.
Zostałam sama ze swoimi myślami. Czy naprawdę jestem złą matką? Czy muszę codziennie udowadniać wszystkim wokół, że robię wszystko najlepiej? Dlaczego nikt nie widzi tego, ile kosztuje mnie każdy dzień?
Czasem mam ochotę krzyknąć: „To moje życie! Moje dzieci! Pozwólcie mi być matką na mój sposób!” Ale wiem, że jutro znów usłyszę: „Za moich czasów…”
Czy naprawdę musimy żyć według cudzych oczekiwań? Czy ktoś jeszcze czuje się tak jak ja?