Teść nie nauczy złych rzeczy? Historia, która zmieniła moje życie

Wszystko zaczęło się w ten piątkowy wieczór, kiedy usłyszałam trzask drzwi i głos mojego męża: „Ola, musisz zejść na dół. Tata przyjechał. Na stałe.” Zamarłam z kubkiem herbaty w ręku. Przez chwilę miałam nadzieję, że to żart. Ale nie – na korytarzu stał mój teść, pan Marian, z walizką i spojrzeniem, które nie wróżyło niczego dobrego.

– Dzień dobry, Olu – powiedział szorstko, ledwo na mnie patrząc. – Mam nadzieję, że znajdzie się dla mnie miejsce.

Mój mąż, Tomek, był wyraźnie spięty. – Tata miał wypadek w pracy, nie może już mieszkać sam – wyjaśnił cicho. – Mama nie żyje, a siostra jest za granicą…

Nie protestowałam. Przecież rodzina to rodzina. Ale już pierwszej nocy usłyszałam przez ścianę jego kaszel i przekleństwa rzucane pod nosem. Wiedziałam, że będzie ciężko.

Marian był typowym przedstawicielem starej szkoły: twardy, wymagający, nieznoszący sprzeciwu. W naszym domu od razu zaczął rządzić. – Ola, obiad za słony. Tomek, dzieci za głośno się bawią. – Krytyka lała się strumieniami.

Najgorsze było to, że Tomek nagle zaczął się zmieniać. Coraz częściej stawał po stronie ojca. – On jest starszy, musimy go szanować – powtarzał mi niemal codziennie. A ja czułam się coraz bardziej osamotniona we własnym domu.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę teścia z moim synem, Antkiem:

– Chłopak musi być twardy! Nie płacz! Co z ciebie wyrośnie? – grzmiał Marian.

Antek miał wtedy siedem lat i był bardzo wrażliwy. Przyszedł do mnie z płaczem.

– Mamo, dziadek powiedział, że jestem mięczakiem…

Przytuliłam go mocno i poczułam narastającą złość. Postanowiłam porozmawiać z Tomkiem.

– Twój ojciec przekracza granice! Nie pozwolę, żeby tak traktował nasze dzieci!

Tomek wzruszył ramionami. – Ola, przesadzasz. On taki już jest.

Zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Teść coraz częściej komentował moje gotowanie, sposób wychowania dzieci, nawet to, jak się ubieram. – Kiedyś kobiety miały więcej klasy – rzucił pewnego dnia przy stole.

Zaciskałam zęby i milczałam. Ale pewnego wieczoru nie wytrzymałam.

– Panie Marianie, proszę nie komentować mojego wyglądu ani sposobu prowadzenia domu! To jest mój dom!

Spojrzał na mnie lodowato. – Twój dom? Gdyby nie mój syn i moje pieniądze na remont, to byś tu nie mieszkała!

Tomek siedział cicho jak mysz pod miotłą.

Od tego dnia atmosfera była jeszcze gorsza. Dzieci zaczęły unikać dziadka. Ja przestałam wychodzić z pokoju bez potrzeby. Czułam się jak więzień.

Pewnej nocy usłyszałam szloch mojej córki Zosi.

– Mamo… dziadek powiedział, że dziewczynki są głupsze od chłopców…

Serce mi pękło. Rano postanowiłam działać.

– Tomek, albo twój ojciec zacznie nas szanować, albo ja z dziećmi wyprowadzam się do mojej mamy!

Tomek był w szoku. – Ola… przecież on jest chory…

– Chory czy nie, nie pozwolę na takie rzeczy!

Przez kilka dni panowała cisza. Marian chodził naburmuszony, Tomek próbował łagodzić sytuację. W końcu teść przyszedł do mnie sam.

– Ola… może trochę przesadziłem… Ale ty też powinnaś być bardziej wyrozumiała. Wychowałem dwoje dzieci sam po śmierci żony…

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Panie Marianie, ja to rozumiem. Ale jeśli chce pan być częścią tej rodziny, musi pan nas szanować.

Westchnął ciężko i pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach smutek.

– Dobrze… postaram się…

Przez kilka tygodni było lepiej. Marian zaczął pomagać dzieciom w lekcjach (choć czasem jeszcze podnosił głos), przynosił mi kwiaty z ogródka i nawet raz ugotował rosół według rodzinnego przepisu.

Ale wtedy wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.

Pewnego popołudnia zadzwoniła do mnie sąsiadka:

– Olu… widziałam twojego teścia pod sklepem monopolowym… Był z jakimś młodym chłopakiem… Kłócili się strasznie.

Zamarłam. Marian obiecał Tomkowi i mnie, że po wypadku nie będzie pił alkoholu. Wieczorem wrócił pijany i agresywny.

– Ty nic nie rozumiesz! Wszyscy jesteście przeciwko mnie! – krzyczał do Tomka.

Dzieci schowały się w swoim pokoju. Ja zadzwoniłam po pogotowie ratunkowe – bałam się o bezpieczeństwo rodziny.

Marian trafił na odtrucie do szpitala psychiatrycznego. Tomek był załamany.

– To moja wina… Może gdybyśmy byli dla niego lepsi…

Przytuliłam go mocno.

– Tomek… czasem trzeba postawić granice nawet najbliższym.

Po miesiącu Marian wrócił do domu inny. Cichy, pokorny, jakby złamany przez życie. Przeprosił dzieci i mnie za wszystko.

– Przepraszam… Chciałem dobrze… Ale nie umiem inaczej…

Zaczęliśmy powoli odbudowywać rodzinę. Marian chodził na terapię AA, pomagał mi w ogrodzie i coraz częściej rozmawiał z wnukami o swoim dzieciństwie na wsi pod Siedlcami.

Pewnego dnia Antek zapytał go:

– Dziadku… dlaczego byłeś taki zły?

Marian spojrzał na niego ze łzami w oczach.

– Bo nikt mnie nie nauczył być dobrym…

Dziś wiem jedno: teść nie nauczy złych rzeczy – jeśli sam nauczy się najpierw kochać i wybaczać sobie błędy. Ale czy każda rodzina ma tyle siły i cierpliwości? Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć tak wiele swoim bliskim?